Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

30 kwietnia 2013

1970g - Cały Nasz Świat

Kwiecień plecień bo przeplata. Tamten kwiecień głównie emocje.... znowu wspominam. Chyba nie umiem się uwolnić od pamiętania. Od radości tamtej i bólu, co okaleczył na zawsze. Tamten kwiecień gdy zostałam Mamą dał mi wszystkie uczucia, jakie czuć człowiek potrafi... Czekanie pamiętam i jakby deptanie w miejscu, choć świat pędził na przód. 
Miałam za sobą pół roku oglądania słońca zza szyby - za spokojnym patrzeniem w niebo tęskniłam ogromnie. Za nudą, za codziennością, gdy wieczorem nie bardzo jest, co opowiedzieć po takim dniu. Ale ze spokojem się milczy - we własny domu, we własnym łóżku.
Antosia po 4 tygodniach pobytu na neonatologocznej eRce "dorosła" do bycia niemowlakiem jak inne - w ramionach Mamy i na Tatusiowej piersi, bez zaplecza medycznego.
Marzył mi się majowy weekend w domu i macierzyństwo bez szpitalnego towarzystwa. Antosia była gotowa ... rodzice nie. 

Jeszcze w szpitalu Tata Kukiełki nie umiał pozbyć się potrzeby liczenia malusieńkich oddechów. Gdy opaska mierząca saturacje Antosi spadała z mikrej nóżki On wstrzymywał oddech. Dotąd właściwie zerka na "niańkę" patrząc na elektronicznie dyndające wahadełko. Pamiętam nerwowe zerkanie na śpiący Cudzik.... oddycha, mówił z ulgą...
W ostanie dni pobytu w szpitalu walczyliśmy o każdy gram na wadze. Magiczna wartość 2 kg była warunkiem przepustki do normalności.  Do świata, w którym rodzice są całym światem dla dziecka a nie pielęgniarskie ręce, przewijające mechanicznie maluchy w 3 godzinnym rytmie.  Do świata, gdzie radość króluje. I tego strachu mniej odrobinę. I tylko parzy się w to swoje dzieciątko ze szczęściem i dumą.
W ostatni dzień kwietnia - tuż przed długim weekendem, dokładnie miesiąc po urodzinach Dziewczynek i dokładnie miesiąc przed planowanym porodem, wyszliśmy do domu. Z wagą odrobinkę na kredyt ale i z nadzieją, że mamusiowe mleczko utuczy szybko małego pajączka. 1970g - Szczęścią, Piękna, Miłośći i Spełnienia, które z każdym dniem od Jej narodzin rośnie. 

Każdego dnia od tamtej chwili jesteśmy razem i w dzień i w nocy. Ale ta miłość jakby większa. Jakby rosła wraz Nią. Czy to możliwe, sama nie wiem. Mam często taki przypływ euforii, radości potężnej, że tulę ją, może nawet zbyt mocno. I wiem, że to cały nasz świat w ramionach noszę.
Dziś świat smakujemy we trójkę. Celebrujemy tę nudę i normalność. Chmury razem oglądamy, korę na drzewie, co zachwyca tak bardzo. Psa łapiemy za ogon i szczęście z każdą chwilą. 
I za tę "nudę" dziękuję, gdy nic się nie dzieje a mimo to godzinę opowiadam, co to dziś nowego Antosia zrobiła...
Dziś rok później z dumy pękam i zachwycam się stale wszystkim...
Jej śpiewem - gdy odkrywa - na na na na na - i sama bije sobie brawo
Gdy swoim smoczkiem z Misiami i Lalami się dzieli - i ciamka przy tym przesłodko
Gdy wszytko, co jedzie radosnym terkotaniem naśladuje i trrrrrrrrrrrr najpiękniej małą buźką robi.
Gdy zaczepia w koło wszystkich uśmiechem i w kolejce w sklepie woła "baba" prosząc uroczo o zabawę  w "kuku" z obcą osobą.
 
I czaruje świat nasz cały, zadziwia i leczy ze smutków, zmęczenie odbiera i siły przynosi.
O takiej normalności wtedy marzyłam i bałam się, że nigdy nie nadejdzie.
Jest. Jest i cieszy do szaleństwa to wspólne patrzenie na niebo i setny raz powtarzane ...ciap, ciap, ciap i stukot malutkiej rączki w parapet gdy wiosenny deszcz z nieba kapie.
Za tę normalność, która dla mnie każdego dnia jest świętem, dziękuję.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz