Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

26 lutego 2013

Wiosny tęskne wyglądanie

Myślałam, że katar leczony trwa 7 dni - nie leczony zaś aż tydzień. U nas niestety to powiedzenie się nie sprawdza - już dwa tygodnie Antka zasmarkana. I to konkretnie. Tata Kukiełki nawet sięgnął po wynalazek jakim jest Katarek Czy polecam? Nie wiem. Skuteczność oczyszczania noska - i owszem jest. Byłaby większa gdyby w zestawie była instrukcja uspokojenia dziecka. U nas problem jest samo zbliżenie choćby chusteczki do malutkiego, i już zmęczonego noska katarem. Antka krzyczy, baaa wrzeszczy! Choć nie lubię tego słowa gdy mowa o płaczu mojego dziecka.
Dzisiejsza  noc przypominała te nasze pierwsze, kolkowe wieczory. Antka na rękach, ja w półsiadzie oparta o Tatę Antosi i tak do rana. Każde jej odłożenie skutkowało zupełnie zatkanym nosem - a, że Antosia nadal śpi tylko na brzuszku - oddychanie jest wyzwaniem. 
Walczymy więc dalej... na razie bez rezultatów. I wiosny  wyglądamy, gdy wirusy można w lesie zgubić a bakterie w pole wygnać.

W finale 11 miesiąca Antka pierwszy raz od czasu kolek jest małą Marudką, co uzasadnione - trudno jej wyszukać ciekawe zajęcie na dłużej. W niedzielne popołudnie Antosia została z Dziadkami - a Rodzice mieli wychodne:). Dziadek skonstruował pojazd - zupełnie przypadkowo, bez szczególnego dopracowania, stał się on jednak atrakcją nie do pobicia. Fi i Antka mieli zajęcia na całe popołudnie. Przemierzali salon i korytarz dziesiątki razy... oboje szczęśliwi. Z piosenką Jedzie pociąg z daleka w wykonaniu Filipa.  Na pewno udoskonalę pojazd i pozbędę się marketowego designu. Dziś jednak pierwsza fura Antosi występuje w kolorze Spring Green...


I myślę sobie oby do marca. Mam już w głowie zbliżające się nasze pierwsze rocznice. Ważne i piękne, niestety i smutna, trudna także przed nami.
Kwiaty noszone Poleczce wciąż nie dają rady zimowej aurze, aniołki, motyle i jabłka w śniegu  toną. Mimo moich największych starań ponuro, bez słońca zerkającego zza drzew.
W ubiegłym roku brałam głęboki oddech by doczekać do marca z dziewczynkami w brzuchu. Wiosnę czułam wtedy w powietrzu. Leki sprawiały, że ciągle miałam podwyższoną temperaturę ciała - i okno jak dzień, tak noc, było otwarte. Pięć kroków dzielących od okna było trasą nie do przejścia, było też zbytnią fanaberią. Za całe przedwiośnie służyły mi tulipany, co to mi je mąż nosił a wiosenny look nadawała piżama i kolorowe sińce na rękach... Znowu wspominam? ech.


Za to Babcia Halszka, spod wschodniej granicy, śle nam już wiosnę, której tak z Antolką  wyglądamy przez okno. Paczuszka jak zwykle zapakowana profesjonalnie, wielce radosna. Z piękną zawartością, trochę wyczekana, ale i z nutką niespodzianki.  Babcia Antosi rozpuszcza nas ogromnie i przyzwyczaja do tych ręcznych uroczych robótek. A nam apetyt rośnie ... z wiosną ochota na pastele - te uwielbiamy najmocniej ale i musztardową żółć, i fluo kolory:) Swetry, sweterki, kamizelki, sukienki i szorty - tak szorty najpiękniejsze. Rozkochałam się w tych ręcznych dziergankach...
Takim zwiastunem wiosny jest w Tosinkowym królestwie girlandy made by Babcia. Pora nadeszła by koloru pokojowi nadać.


 

Mimo, że zima była łaskawa dla nas. Nudy nie było. Dzień gonił za dniem. Atrakcje po drodze bywały. Śnieg dopisał. Wiosny chcemy i już!Tak Wiosny chcemy bardzo!




25 lutego 2013

Poczytaj mi Mamo...


Pamiętam pierwsze przedstawienie szkolne z okazji Dnia Mamy i siebie jako 7-latkę, w granatowej plisowance i aksamitce przewiązanej pod szyją.  Sala pełna płaczących Mam, po tym jak mówiłam wiersz... dziś sama się wzruszam na jego treść, choć kilka wersów już mi z głowy umknęło. Pamiętam  też żal, jak dostałam banalną, zbyt krótką według mnie, rolę wiewiórki w przedstawieniu o Czerwonym Kapturku. I wiersze trudne i ważne, mówione na apelach, lekcjach, warsztatach. Lubiłam to, bardzo to lubiłam..

Tosinka uwielbia zasiadać przed oknem. Psa obserwować, kota czy bażanta w śniegu wypatrywać. Czasem skupiona uspokojona, wyciszona taka. Innym razem ekscytują ją leniwie snujące się witki wierzby płaczącej. Największe smutki widok z okna koi. Są więc 2 legowiska w oknach balkonowych i godziny zabawy za nami. Mimo tego, że pełzanie zajmuję Antkę najmocniej... widok z okna jest sporą konkurencją. A w tym oknie - świat jej zabaw cały. Miś pluszowy do całowania, co to je Antka odkryła i na potęgę ślini pyszczek Stefana. I zestaw książeczek. Bez nich ani rusz. Teraz to najfajniejsza zabawa, bo i pogryźć można, i to co w nich - najmocniej zajmujące. Żuk i Biedronka. Żaba. Wrona i Ser. Pomidor. Entliczek-Pentliczek. Żółw, Jeż i Psie smutki na koniec... A tych książeczek sporo już się nazbierało. Przyszedł czas, gdy Antosia przewraca twarde strony i słucha bacznie opowiadanych historii.
Zmyślam i ubarwiam. Dziesiąty raz powtarzam "w jabłuszku jest robaczek"  i patrzę jak Antośka składa te swoje najpiękniejsze usteczka walcząc z ich oporem i lepi niemowlęce sylaby, i patrzy najmądrzej. Tuli się też i daje swemu rozbieganemu ciałku odpocząć.


A co czytamy? Już teraz rzadziej szmacianą książeczkę o Króliku,  z nietypowych  Antosia wybiera taką, z którą można nurkować, o Kotku Mruczku. Ostatnio sporo starych wierszy Polskich. Na półce czeka na nas spory zbiór bajek i baśni bo na długie historie Antosia nie ma czasu;). Ważne by strony były twarde. By było kolorowo ale ilustracje proste. Aby było też coś dla mnie czyli nie tylko błahe rymowanki. Jest też spora lista życzeń, którą systematycznie realizuje. Przed nami "Pierwsze Urodziny Prosiaczka". Ostatnio odkryłam Dwie Siostry i  Zakamarki ciekawe wydawnictwa...a tam, kilka świetnych pozycji dla Maluszków.




Czytanie dla Antki to jednak wyzwanie, nim zdanie dokończę, Ona już na drugiej stronie, albo okładkę chce właśnie obejrzeć. Czasem tylko tytuł zdąże przeczytać a Tosia już inną książeczkę obraca w łapkach.. 
Dzień, za dniem na tych naszych zimowych zabawach w oknie mija. Spacerów chwilowo mniej, wyjazdów, odwiedzin też brak przez ten tydzień bo kurujemy małego "Smarkacza". I nagle Antka zaczyna dojrzewać odsłuchania krótkiego wierszyka, bajeczki - wsłuchuje się, patrzy na mnie. Gdy przestaje czytać stuka rączką w kolorowe strony. 
I teraz to moje marzenie spełnione...


A ja? czytam bawiąc się tym. Słoniem bywam i kaczką czasem. Głosów i intonacji setki w sobie odkrywam, przypominam. Zawsze uwielbiałam to stanie na scenie, konkursy recytatorskie i rol odgrywanie. W głowie mi myśl krążyła gdzieś taka, żeby ze szkołą teatralną się zmierzyć... odwagi mi wtedy zabrakło. Dziś oboje, i Filip i Antka wtuleni we mnie słuchali tych starych wierszy. Piękne są, mądre takie. Odkrywam je na nowo, bo już mocno zapomniane mam je w głowie.  Brzechwa, Chotomska i Tuwim - pamiętam, gdy mama czytała mi te wiersze...dziś ja czytam je dla nich. Marzenia się spełniają...
No i te ilustracje. Piękne i zapraszające w świat zwierząt i małych wyimaginowanych ludków. 
To jedna z najfajniejszych zabaw, te nasze czytanki...  i wiem, że to dopiero początek. Podróż w te małe i większe książeczki zaczęta kilka miesięcy temu, nabiera rozpędu. Dla mnie, to czas bezcenny, cudowna więź, i frajda  samego czytania, tej "spikerki"...






 
Dla Antosi czytanie, to cała masa przyjemności i korzyści. Poczucie bezpieczeństwa przy maminym boku, intensywnie stymulowany rozwój, ogrom sytuacji, których nie sposób co dzień pokazać, nowe słowa i idee. Czytanie przecież tak bardzo rozwija inteligencję emocjonalną, wrażliwość. Rozbudza chęć poznawania świata, nauki i kształtuje nawyk czytania... i zabawą jest przeogromnie wielką, z piskiem i śmiechem w głos.  I choć na słowa poczytaj mi Mamo, muszę jeszcze poczekać, wiem dobrze, że czytanie sprawia Antosi ogromna przyjemność. Obu nam:)

19 lutego 2013

Macierzyński po polsku

Antośka zawirusowana - znaczy najpierw był katar, ale to pikuś. Mamy zapalenie oskrzeli. Przeklinam wszelkie możliwe aspiratory do noska. Ant broni się rękami i nogami przed niebieską rurką w pobliżu jej twarzy. Mama-Oprawca ma za zadanie udrożnić nosek, zakropić, zasmarować. Ale płacz jest większy niż przy ćwiczeniach Vojtą. W drodze do pediatry Antosia ma drzemkę. Babcia na tylnym siedzeniu obok, także ;). Gdy prowadzę - odpoczywam. Rolę Pocieszycielki dziś przejęła Babcia.

Niezmiennie ulubione " nie ma Tosi, nie ma Tosi..."
I buziaki są. Na razie dostają je tylko misie i lustro.


U Pani Doktor spotkania z innymi maluchami - to, Antosia uwielbia najbardziej. Mała Zosia buduje dom z lego, Krzyś z Tatą usypia misia, ze złamaną nogą. A Tośka oczopląsu dostaje, nie wie, na które z nich patrzeć. Piszczy i zagaduje. Starszaki się wstydzą albo ignorują.
I pora na nas. Pani Doktor zawsze wita Antkę przytulaniem i całusem w czoło. Ufam jej. I szanuje jej zdanie.  Badanie. Ważenie (7280g). Trochę prywaty, pogaduszki.
  

Pani Doktor kolejny raz namawia mnie bym skorzystała z prawa do przysługującego mi prawa do 2 miesięcznego zasiłku opiekuńczego. Płatny jest, a jakże. Rodzice, których dzieci intensywnie są rehabilitowane, mogą w ciągu roku korzystać z niego przez 2 miesiące. Znam te wersję... i mam jednak, opór ogromny. Dla mnie, to 2 miesiące wynagrodzenia, ale dla mojego pracodawcy... koszt. Stawiam na szali dwa miesiące i miejsce pracy w dobrej, uczciwej firmie, gdzie kłamać nie trzeba i klientów na siłę namawiać. Lubię tam pracować.  Prawo, prawem ... chowam więc świstek, który dostałam od pediatry i zapominam o sprawie.. Nie tak do końca jednak.
Gdy dziewczynki były jeszcze w brzuchu z każdym kolejnym tygodniem liczyłam kiedy skończę urlop macierzyński i będę musiała wrócić do pracy. Przy bliźniętach urodzonych w 2012 urlop macierzyński wynosi 37 tygodni, uwzględniając dodatkowe 6 tygodni. To 13 tygodni więcej niż w przypadku ciąży pojedynczej z powodu dużego obciążenia jakim jest ciąża bliźniacza.
Gdy Pola odeszła wszytko legło w gruzach. Także 37 tygodni urlopu.
Ustawodawca jednak nie przewidział wydłużenia urlopu mamie, której ciąża była bliźniacza - a więc trudniejsza z założenia i bardziej obciążająca organizm, gdy jedno z dzieci umiera.
Ustawodawca uznaje tym samym, że dziecko urodzone z bliźniaczej ciąży, dojrzewając w trudniejszych warunkach w maminym brzuchu nie potrzebuje mamy przy sobie tak długo jak bliźnięta, których brat lub siostra żyją. Nagle okazuje się, że traktowane jest i dziecko i mama jakby bliźniaczej ciąży nie było a tym samym przywilej uznaje się za niezasadny.
Tak było i u nas. Urlop macierzyński skończyłam w ubiegłym roku we wrześniu. Od tego czasu obie z Antosią cieszymy się urokiem bezpłatnego urlopu wychowawczego. Gdybym miała wówczas wrócić do pracy, Antosia miałaby 3,5 miesiąca po skorygowaniu jej wieku. Nie oburza mnie to, ale przyznaję, że mierzi i mam nadzieję, że ktoś niebawem dotknie tych tematów z rozsądkiem i szerzej niż dotąd. Gdzieś w tym wszystkim brak pomyślunku, co to czasem w niestandardowych sytuacjach jest konieczny. 
Jako mama bliźniąt, nie wpisałam się w szablon urlopu, tak wspaniałomyślnie wydłużonego mamom, które mają szczęście cieszyć się podwójnym macierzyństwem. Wiem, że są kraje w których ten urlop trwa jeszcze krócej... ale inne są również warunki opieki zdrowotnej dla dzieci.


 I szablon towarzyszył przy tworzeniu ustawy  o urlopie macierzyńskim, dla mam dzieci urodzonych przedwcześnie. Wiek wcześniaków, koryguje się o tyle tygodni, ile do planowego terminu porodu maluchowi zabrakło. U Antosi to 9 tygodni. W chwili gdy Antka uzyskała wagę zbliżoną do swoich rówieśników - mojego urlopu minęło już ponad 2 miesiące. Nie liczy się też fakt, że tygodnie, czasem miesiące, spędzone przez wcześniaki w szpitalu po porodzie,  to czas mijającego urlopu macierzyńskiego mamy. To jasne, że musi być jakiś punkt odniesienia. W tym wypadku, termin porodu nie jest najlepszym. Mój głos to zdecydowane postulat by korygować, nie tylko wiek dziecka, ale również urlop macierzyński. Nie przekonuje mnie argument, że można zawiesić urlop na czas pobytu dziecka w szpitalu - przyznacie, że to brzmi absurdalnie. 
Od wielu tak w Unii Europejskiej toczy się debata nad stworzeniem regulacji dotyczących tego problemu. Bardziej zajmująca okazuje się jednak krzywizna banana niż temat urlopu macierzyńskiego dla mam dzieci urodzonych przedwcześnie. W Polsce temat niemal nie istnieje.
 

Nie raz pisałam, że wcześniaki to wyjątkowe dzieciaki - także dlatego, że na początku swej drogi bardziej wymagające. Jakość ich życia mocno determinują specjaliści, kolejne badania, leczenie i rehabilitacja. Wszytko bardzo kosztowne i wymagające sporo czasu... Szczęśliwie dla nas jeszcze chwilę mogę 100% swojego życia "zainwestować" w rozwój i zdrowie mojego dziecka. Może jednak warto by o takiej inwestycji pomyśleli Ci, którzy tematem urlopów macierzyńskich zajmują się zawodowo? Celowo używam słowa "inwestować", nawet gdy mowa o bezwarunkowej miłości mamy do dziecka - ten czas  spędzony z dzieckiem, w moim mniemaniu, jest poza wszystkim innym także inwestycją w dobre i godne życie naszych dzieci.

 



15 lutego 2013

Zabawy edukacyjne

Podłoga musi być czysta. Dywan dobrze poodkurzany. Moja Kukiełeczka jest w stanie wytropić każdy okruszek i naturalnie od razu zapakować go do małego pyszczka. No i ciągnie to moje Dzięciątko w dół. Jej małe rączki dzwigają 7 kg do przodu - pełza czy foczy? Przemieszcza się!!! Dla każdego rodzica to wielkie wydarzenie. Mamie, której wróżono, że jej dziecko, urodzone jako niedojrzały wczesniaczkek, może być niepełnosprawne, radość samodzielnego przemieszczania jest na prawdę potężna. I tak jest u nas. Najłatwiej jest na deskach, Antka mknie widząc migające światełko nawilżacza, otwartą szafę, kapcie, pudło papmpersów. To, co zakazane, niedostępne - cieszy najbardziej. Podrzucane zabawki - nie koniecznie.  Polubiła te swoje samotne wojaże po domu, gdy z początkiem 11 miesiąca zaczeła się przemieszczać. 
Ostatnio nabrała jednak takiego przyspieszenie, że spuszczenie jej z oka nawet na chwilę, zupełnie nie wchodzi w grę.  Majstruje pokrętłami przy Tatusiowym sprzęcie, czy to kable, kontakty wszystkiego chciałaby dotknąć. I wciąż namiętnie gryzie. Przyszła więc pora na to, by Antosia poznała znaczenie słowa NIE.
Przyjmuję więc ton poważny, minę niewzruszoną i mówię: Antosiu, nie wolno!
Patrzy na mnie i rozśmiesza ją ten mój obcy ton. Po trzecim: Antosiu, nie wolno! Jakby zbita z tropu, już nie jest jej tak wesoło. I przed każdym kolejnym dotknięciem małą, ciekawską rączką, zerka na mnie czekając na przyzwolenie ... a tego brak, więc odpuszcza, idzie dalej. I tak nieskończenie wiele razy... 


Pora więc na zmianę zabawek, nowości nam trzeba, bo Antka świat chce poznawać...
Wchodzę do zabawkowego po upatrzoną wcześniej układankę, szukam, rozglądam się. Przemiła Pani w wieku szkolnym pyta grzecznie, w czym pomóc. Mówię więc, że szukam czegoś dla 10 miesięcznego dziecka. Miła Pani wiedzie mnie przed półkę z krzyczącymi akcesoriami firmy na Fi... i wciska, naciąga, przełącza - ściana plastikowych zabawek gra, śpiewa i tańczy. A mnie aż się w oczach mieni i głowa od razu pęka. I już sama nie wiem gdzie patrzeć, piszczące melodie dudnią odą do radości w fałszywym kształcie. Pani przekonuje mnie wyuczonymi hasłami, że to zabawki edukacyjne. I must have każdego niemowlaka. Że mówić uczą i po angielsku liczyć i dziecko same godzinami siedzi z nimi... ha! I że nic innego z zabawek dla dzieci w tym wieku nie ma.


Dziękuję zatem za radę i sięgam do upatrzone drewniane klocki i idę.
Nie interesują mnie te kosmiczne wersje zabawek, które sprawią, że rozwój intelektualny i motoryczny mojego dziecka ruszy szybciej niż Ona sama ostatnio, jak obiecuje producent. Również filmy, bajki, zajęcia plastyczne i językowe dla niemowlaków mnie nie interesują. Nie marzy mi się, co więcej, że moja Potomka stanie się Einsteinem jeszcze przed pójściem do przedszkola.
Chce aby Antosia była dzieckiem. Z właściwymi dla swojego wieku zabawami. Nie mam ambicji przyspieszania jej rozwoju. Nie będę robić też z niej geniusza ucząc piosenek po angielsku. Całe mnóstwo wyzwań przed Nią i każdym niemowlakiem -  ruchowych, społecznych i emocjonalnych. Tysiące słów, min, gestów i znaków do zapamiętania.
I choć w domu mamy i śpiewająco-gadającego Pieska, Pszczółkę-Przyjaciółke i stoliczek z melodiami nie są to, najważniejsze zabawki. I umiar w nich jest najważniejszy. 
Wychowujemy Antosie nie jak małego cyborga a najwspanialsze dziecko. Szalejmy w podskokach, chowankach za kanapą, penetrujemy Tatusiową szuflady ze skarpetkami, czytamy książeczki - czasem "do góry nogami" i mówimy, mówimy, mówimy. O widoku za oknem, składnikach w zupie, o Siostrze. I szanujemy Jej tempo wzrostu i rozwoju.


Na dziś to pełzanie, z tendencją do podnoszenia do czworaków...choć to wciąż wyzwanie. I siedzenie - samodzielne, z podparciem na rączkach i zupełnie bez - niestety bez lokomocji - jak mawia nasza rehabilitantka - ale nad tym pracujemy. Społecznie Antosia to żywioł, gaduła i szczebiotka. W zupełności wystarczy mi jej okrzyk radości na widok dziadków, dzieci, pieska czy kur... i
najpiękniejsze na świecie mamma, tata - nawet jeśli mówi to tylko po polsku;)

 

13 lutego 2013

Dziękujemy

W trzy miesiące od chwili, gdy nasz Teatrzyk miał premierę, przyszedł dzień, który wniósł spore zamieszanie.  Głośno się zrobiło, telefony rozdzwoniły, ludzie przypomnieli, głosy rozpoznali. 
Kukiełki w mediach.... tak. I to w Trójce naszej kochanej, która od lat nam towarzyszy.

I słów tyle padło. Całe mnóstwo ciepła, współczucia i empatii.
Dziękuje Kochani za Waszą obecność tu, uczestnictwo, czasem w smutnych wspomnieniach, dramatycznych momentach, radości i naszej codzienności. 

Joannie Mielewczyk, autorce pięknego cyklu Matka Polka Feministka, dziękuję za zaproszenie. Za całe popołudnie, które z nami spędziła i kolejne płytki w dyktafonie wymieniane. Dziękuję za najwyższą delikatność i profesjonalizm. Za spakowanie naszej historii w 7 minutowy reportaż, to duża sztuka. Za spojrzenie razem z nami na tę historie - nie tkliwie i z żalem, ale tak by dawać innym nadzieję, może siłę. Najszczerzej polecam tę audycję w innych, niezwykłych odsłonach.


Nie jestem ze stali, raczej przeciwnie, szybko się sypie, łzami zalewam, i głos gdzieś niknie w gardle... Joannie udało się złożyć ten materiał tak, by trochę mej złości i żalu gdzieś z boku zostało. A siłę, mimo trudu pokazać.
Jeśli choć jedna, przyszła mama zaciśnie zęby i zechce powalczyć, i uda się - będę szczęśliwa. 
Choć w życiu nie jestem przesadną optymistką, wiem, że Cuda się zdarzają - chciałabym zarazić tą wiarą i innych.  Bywało najtrudniej, ale śpiąca w pokoju obok Antosia daje spokój i dystans do naszej trudnej drogi.




Codzienności będzie u nas coraz więcej. Antka rośnie i choć zawsze już, z tyłu głowy będę miała tę naszą trudna drogę do rodzicielstwa i dramatyczny start - jesteśmy najzwyklejszymi rodzicami. Jakich miliony. Emocjonuje nas do szaleństwa każdy kroczek, mina, uśmiech Córeczki. Zachwyca nas Jej radość i po prostu to, że jest. Najcudniejsza i wymarzona. Tata Kukiełki uwielbia szalone zabawy, podskoki, podrzuty, chowanki... A ja, tak po babsku, mam wielką frajdę z funkcji garderobianej w naszym Teatrzyku i odkrywania dziecięcych ubranek. Będzie też sporo rozmyślań, moich - naszych bo Tata Kukiełki - nie zmiennie uczestniczy w kolejnych moich poczynaniach. Marzy mi się, bym zdołała okiełznać narzędzie jakim jest blogger i estetycznie stworzyła bloga jaki w mojej głowie mieszka. Ale to na przyszłość...





Dziękuje za wszystkie  tak życzliwe głosy, komentarze, maile. Zapraszam do naszego Teatrzyku na stałe...
Dziś, jeszcze raz, serdecznie Wam dziękujemy nasi Widzowie i Słuchacze.

Teatrzyk Kukiełkowy


08 lutego 2013

Piątek z Trójką

W piątek świat lekko zwalnia. Nabiera oddechu przed weekendem. W pracy zawsze spokojniej bywało właśnie w piątki. Rano Wojciech Mann jechał ze mną do pracy. I wieczór z listą. 
Dziś ranek był bez głosu redaktora Manna, za to z donośnym dźwiękiem imitującym burczenie traktora, który Antosia z pasją od kilku dni imituje. Wiarygodna jest w tym niezwykle. 

Listonosz przyszedł z dobrymi wiadomościami. Trochę nam wiosny przyniósł i paczki:). Obie z Antosią tęskno patrzymy za okno a tam wciąż zimowy krajobraz. Ale spacery pachną już inaczej. Dni dłuższe i słońca więcej. 




Ale dziś mamy inny piątek niż zwykle. Tata Kukiełeczki z nami na pokładzie. Mamy więc piątek we trójkę... No może częściowo bo na budowie całe mnóstwo zaległości - więc czas je nadganiać.
Popołudnie przemiłe, niezwykłe. Gość wyjątkowy. Dużo wspomnień, trochę wzruszeń. Ale i całe mnóstwo dobrych emocji i ciepła. Tak ciepła, którym część ludzi emanuje z daleka. Takim niezwykłym gościem była dziś u nas Joanna. I Trójka:)


Trudna ta nasza ciąża i rodzicielstwo, które na początku nie rozpieszczało. Całe mnóstwo jednak z tego znajomości i kontaktów z ludźmi niezwykłymi. Za to dziękuję. Za dzisiejsze spotkanie dziękuję i piję herbatę, jak co wieczór, choć ta dzisiejsza jakaś pyszniejsza.



Mała zapowiedź. C.D.N :)
Pięknego weekendu!

07 lutego 2013

Luty. Z cyklu: wspominam


Nie wiem kiedy luty się zrobił. Czas oszalał jakby. Antosia rozpełzała się na dobre. Od tygodnia zasuwa po podłodze i penetruje każdy dotąd niedoceniany przez mamę kącik. Frajdę ma przy tym ogromną. Pora przeorganizować dom. Od początku miesiąca podjęłam próbę obcięcia Antosi trzeciej drzemki - a nasz Śpioch dzienny szalenie je lubi - w nocy lubi też mieć przerwę na zabawę.

Rozglądam się za dzieciaczkowymi dekoracjami na wielkie święto Antosi. Przekładam kartkę kalendarza i wierzyć mi się nie chce, że to już... gdybym wtedy, w poprzednim roku zdecydowała się pisać bloga, to by się działo - ale bałam się. Bałam się nawet pochwalić, że jestem w ciąży, że jestem mamą bliźniaczek.


Luty zapowiadał się pięknie. Dostałam salę Vip;) - tak poważnie, jednoosobową. Mąż, rodzina, przyjaciele bez skrępowania godzinami przesiadywali w moim M1. Przywykłam do tego miejsca, do  łóżka i sterowania nim, leżenia tylko na boku bo Cuda oddychać nie pozwalały. Przywykłam do ludzi, do rytmu szpitala. Może odrobinę brakowała mi tego, co za drzwiami mojej sali się działo. Pogodziłam się, że moja ciąża smakuje łzami i bóle, a nie sesją ciążową u fotografa i kompletowaniem pastelowej wyprawki. Aśka - towarzyszka niedoli i dawna znajoma, walcząca mama Filipka, każdego wieczora wracając z neonatologocznej eRki, przychodziła na plotki , zdać raport jak ma się Jej synek i sprawdzić czy jesteśmy wciąż w "trzypaku"   Pamiętam smak truskawek przyniesionych przez Madzię. Dziesiątki filmów obejrzanych. Czekanie na dzień, gdy możliwy będzie już zapis KTG. Pamiętam sobotnie ranki gdy Monia przybywała z pomocą w myciu włosów - jedynie z tym Tomek gorzej sobie radził. Całą resztę z moim bratem na zmianę każdego dnia cierpliwie przy mnie wykonywali. Jeden rano, drugi popołudniu. Wierzcie mi, jednak wszystko da się zdobić  nie wychodząc z łóżka. No... prawie wszytko. Dzięki Skypowi każdego dnia "byłam" w domu.


Nagrywałam dziewczynkom filmy, na wypadek gdyby miały mnie nigdy nie zobaczyć.
Wojna zaczeła się w 26 tc. To był istny rollercoaster. Skurcze co 4 minuty, litry gynipralu, magnezu i feneoterolu. To, że dziewczynki urodzą się przedwcześnie było dla mnie jasne. Walczyć chciałam jednak o każdy dzień. 
Ipoda, który dotąd służył mi nocami, gdy towarzyszki sali uporczywie chrapały, zamieniałam na stoper liczący częstość skurczy.  Całymi dniami nie wypuszczałam go z ręki. Tomek kursował do Czech, po leki i z przerażeniem patrzył jak cierpię. Bał się. Wszyscy się baliśmy. Mój brat konsultował przypadek z dzieciątkami specjalistów - medycyna jednak, to nauka, w miejscach po przecinku oceniano szanse na nasz sukces - na szczęście nie mówił mi o tym. 
Lekarze zaplanowali cesarkę na wtorkowy ranek z początkiem 28 tygodnia. Wygooglowałam wszystkie możliwe hasła...wcześniaki, skrajne wcześniactwo, sterydy na rozwój płuc, pęknięcie pęcherza płodowego ... by ocenić szanse na zdrowie i godne życie moich Córeczek. Nawet nie przyszło mi na myśl, że mogłabym je stracić. Pomogła nam cudowna Neonatolog. Jak dziś pamiętam naszą rozmowę - bez lukru i fachowo.

Zdecydowaliśmy. Odmówiłam zgody na cesarskie cięcie. Nie wiem gdzie jest granica między odwagą a głupotą. To były najtrudniejsze decyzje w naszym życiu. Coś we mnie mówiło - czekajmy. Wyniki badań i moje samopoczucie mówiły inaczej.
 
 Minął luty. W trzypaku.



05 lutego 2013

(Nie) Spokojny wieczór




Wieczór. Antosia, po codziennym rytuale zabaw wieczorową porą i kąpieli, zasypia o 19.30. Lubię ten czas dla siebie, dla nas. To jej najdłuższy sen - potrwa do 23.30. Nocą bywa różnie - ostatnio upodobała sobie przerwy na zabawę i pogaduszki.
Tata Kukiełki ogarnia chaos po wodnym szaleństwie w łazience i zabawki w pokoju obok. Czasem nadepnie na coś grającego i w przyspieszonym tempie szuka guziczka OFF. Potem robi herbatę i czeka na mnie z pytaniem ...zasnęła?

Zasiadam z nogami na stole i piję najpierw swoją, później mężową:) bo lubię dużo. I przekopuję internet w poszukiwaniu inspiracji w zakupie łoża małżeńskiego idealnego, kominka czy podłogi do salonu. Trójka w tle, z głosem Niedzwieckiego odpoczywam.

W sekundę ten spokój burzy drżenie i piszczący dźwięk niani elektronicznej. Z za ściany słyszę podobny, dotąd dudniący mi w głowie brzęk monitora oddechu. Wpadam do pokoju, włączam światło i telepie tym małym śpiącym ciałkiem aż słyszę głęboko zaczerpnięty haust powietrza.
I śpi dalej. Błogo i spokojnie, jak aniołek. Nie, nie jak aniołek bo nie znoszę tego powiedzenia.
Ma rozmarzoną buźkę, śpi głęboko i miarowo oddycha. Ale oddycha na pewno. Kładę jej dłoń na plecach i czuje bicie małego serduszka. Widzę migoczące światełko na nadajniku angelcare.
Ale czuje jakby mnie ktoś pavulonem nakarmił - wiotkie, drżące nogi, nie chcą utrzymać mnie w pionie i serce jakby chciało wyskoczyć na zewnątrz. 
Nie, nie przesunęła się, nie wyczerpały się baterie, ani awarii prądu nie było. Antosia miała bezdech.
Pierwszy raz. Nawet gdy była taka tycia, jak jej lalki teraz, monitor nigdy się nie włączył.  Zasnęła tak mocno, że zapomniała, że oddech to ważna sprawa, że to jej obowiązek, który jeszcze w szpitalnym inkubatorze nakazałam jej rzetelnie sprawować.


Każda mama, potrafi sobie wyobrazić co poczułam.
W jednej chwili świat stanął. Ktoś pogroził paluszkiem i powiedział  - MAMO bądź czujna...
Jestem od 10 miesięcy niewolnikiem tego małego urządzenia...ostatnio często zapomnianego gdzieś na górze, albo w kuchni gdy jestem w innej części domu. Przecież jest już taka duża. Przecież zadziwia wszystkich.
Bezdechy zdarzają się nie tylko wcześniakom. Często to tylko chwila zawieszenia, po której organizm samo robi reset i szczególnie nocą, we śnie zupełnie nic nie znaczy.
Czasem jednak zabiera mamom dzieci.

Patrze na Nią śpiącą, rozczula mnie. Śmieje się słodko przez sen. Wciąż jednak jest kruchym małym człowiekiem. Zawsze nim będzie. Chciałabym móc zawsze trzymać ją w ramionach, chronić. Czasem dopada mnie przerażająca myśl. Paraliżująca absolutnie. Ale zamykam oczy i myślę, że nic nie może się złego wydarzyć, przecież Antosia zwyciężyła tak wiele, nadal zwycięża. I nie daje się tym myślom. Całuję w śpiącą główkę... i czekam aż w nadajniku niani usłyszę, że moja Córeczka mnie zawoła. I tak już będzie zawsze, taka rola mamy - nie tylko pękać z dumy, cieszyć - także martwić.


Spokojnej nocy