Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

07 lutego 2013

Luty. Z cyklu: wspominam


Nie wiem kiedy luty się zrobił. Czas oszalał jakby. Antosia rozpełzała się na dobre. Od tygodnia zasuwa po podłodze i penetruje każdy dotąd niedoceniany przez mamę kącik. Frajdę ma przy tym ogromną. Pora przeorganizować dom. Od początku miesiąca podjęłam próbę obcięcia Antosi trzeciej drzemki - a nasz Śpioch dzienny szalenie je lubi - w nocy lubi też mieć przerwę na zabawę.

Rozglądam się za dzieciaczkowymi dekoracjami na wielkie święto Antosi. Przekładam kartkę kalendarza i wierzyć mi się nie chce, że to już... gdybym wtedy, w poprzednim roku zdecydowała się pisać bloga, to by się działo - ale bałam się. Bałam się nawet pochwalić, że jestem w ciąży, że jestem mamą bliźniaczek.


Luty zapowiadał się pięknie. Dostałam salę Vip;) - tak poważnie, jednoosobową. Mąż, rodzina, przyjaciele bez skrępowania godzinami przesiadywali w moim M1. Przywykłam do tego miejsca, do  łóżka i sterowania nim, leżenia tylko na boku bo Cuda oddychać nie pozwalały. Przywykłam do ludzi, do rytmu szpitala. Może odrobinę brakowała mi tego, co za drzwiami mojej sali się działo. Pogodziłam się, że moja ciąża smakuje łzami i bóle, a nie sesją ciążową u fotografa i kompletowaniem pastelowej wyprawki. Aśka - towarzyszka niedoli i dawna znajoma, walcząca mama Filipka, każdego wieczora wracając z neonatologocznej eRki, przychodziła na plotki , zdać raport jak ma się Jej synek i sprawdzić czy jesteśmy wciąż w "trzypaku"   Pamiętam smak truskawek przyniesionych przez Madzię. Dziesiątki filmów obejrzanych. Czekanie na dzień, gdy możliwy będzie już zapis KTG. Pamiętam sobotnie ranki gdy Monia przybywała z pomocą w myciu włosów - jedynie z tym Tomek gorzej sobie radził. Całą resztę z moim bratem na zmianę każdego dnia cierpliwie przy mnie wykonywali. Jeden rano, drugi popołudniu. Wierzcie mi, jednak wszystko da się zdobić  nie wychodząc z łóżka. No... prawie wszytko. Dzięki Skypowi każdego dnia "byłam" w domu.


Nagrywałam dziewczynkom filmy, na wypadek gdyby miały mnie nigdy nie zobaczyć.
Wojna zaczeła się w 26 tc. To był istny rollercoaster. Skurcze co 4 minuty, litry gynipralu, magnezu i feneoterolu. To, że dziewczynki urodzą się przedwcześnie było dla mnie jasne. Walczyć chciałam jednak o każdy dzień. 
Ipoda, który dotąd służył mi nocami, gdy towarzyszki sali uporczywie chrapały, zamieniałam na stoper liczący częstość skurczy.  Całymi dniami nie wypuszczałam go z ręki. Tomek kursował do Czech, po leki i z przerażeniem patrzył jak cierpię. Bał się. Wszyscy się baliśmy. Mój brat konsultował przypadek z dzieciątkami specjalistów - medycyna jednak, to nauka, w miejscach po przecinku oceniano szanse na nasz sukces - na szczęście nie mówił mi o tym. 
Lekarze zaplanowali cesarkę na wtorkowy ranek z początkiem 28 tygodnia. Wygooglowałam wszystkie możliwe hasła...wcześniaki, skrajne wcześniactwo, sterydy na rozwój płuc, pęknięcie pęcherza płodowego ... by ocenić szanse na zdrowie i godne życie moich Córeczek. Nawet nie przyszło mi na myśl, że mogłabym je stracić. Pomogła nam cudowna Neonatolog. Jak dziś pamiętam naszą rozmowę - bez lukru i fachowo.

Zdecydowaliśmy. Odmówiłam zgody na cesarskie cięcie. Nie wiem gdzie jest granica między odwagą a głupotą. To były najtrudniejsze decyzje w naszym życiu. Coś we mnie mówiło - czekajmy. Wyniki badań i moje samopoczucie mówiły inaczej.
 
 Minął luty. W trzypaku.



7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ONA - wybacz - przepraszam, przez pomyłkę skasowałam Twój komentarz - ponowisz go? :/ Gapa ze mnie straszna!

      Usuń
    2. Nic się nie stało;)
      Wróciłam tu raz jeszcze dzisiejszego wieczoru, by popatrzeć na Twoje zdjęcie w trójpaku i Antosię. Po raz kolejny przeczytałam post i głaszcząc po brzuchu swój skarb, uroniłam już kolejną łzę.
      Pięknie, że był ten luty ubiegłego roku, choć musiał być niezmiernie trudny. Tegoroczny jest tak inny..

      Usuń
    3. Dziękuje Ci ogromnie, moje zdjęcie z finału nie zmieściłoby się na monitorze, więc nie dodałam;) Tak za luty, za każdy dzień z tamtego czasu dziękuje - to dało mi tyle sił, że dziś jestem tu, mogę pisać.
      Czekam na wieść że Ono już opuściło brzuszek - ale przed Wami piękny czas...

      Usuń
  2. Czasami kobieta nawet nie wie skąd bierze tyle sił...Wiele myśli, walki, miłości, spotkanych też po drodze ludzi, sytuacji, wydarzeń tworzy wzruszającą całość...drogi do bycia mamą. ps. a ja mam swoje małe wspomnienie jakoś na progu stycznia-lutego jak zaraziłaś swoim optymizmem pewną kobietę-zobacz to było jakoś rok temu.Z pozdrowieniami:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo polecam pewien piękny film "Mother and child" reż.Rodrigo García

    OdpowiedzUsuń