E.
Smukłe stópki, chude ręce, dłonie jak u ptaszka. Rozwichrzone, ciemne
włosy. Dłuuugie, po pas prawie. Ciasne gumki, w które mama krępowała jej piękne
dwa warkocze, źle znosiła. Po wyjściu z domu, ze staranną
"nielubianą" fryzurą, ruchem naturalnym ściągała wszystkie gumki,
frotki i inne kotki. Szło to małe Dziewczę z wielkim tornistrem na lekcje, w
latach, kiedy jeszcze rodzice nie odwozili dzieci pod szkołę, tylko słali
buziaki na progu domu, by radziły sobie same. Tak oto szło to Dziewczę krokiem
dzielnym, bo pilnym uczniem było. A to,
że czasami - zamiast na przystanek PKSu - wybrało wersję na piechotę, to tylko
rozgrzewało rumieńce. Gdzie zdążyć miała, zawsze zdążyła. Na dygresje wciąż
miała czas, bo pomysły rozmarzonej głowy sypały się jak liście jesiennej
wierzby. Charakter miała kolorowy. Kłóciły się w niej siły posłuszeństwa i skrajnej
indywidualności, której nie straszny autorytet starszego. Ograniczeń nie lubiła
od zawsze. Oczyszczenie jednej kobiałki truskawek było większym problemem od
przekopania wielkiego strychu starego domu, w poszukiwaniu skarbów przeszłości. Lubiła zakamarki. Wyszukiwała takowe gdzie
popadło i wiła tam swoje małe światy. Stara szopka, z rzadka używana letnia
kuchnia, bagnisty, zapomniany teren za ogrodem sąsiadów - wszystko stanowiło doskonałe lokum na teraz. Lubiła planować,
przegadywać wszystko godzinami. W sytuacjach zaskoczenia - waleczna, wygadana,
pyskata. Kilometry wybiegały jej dziecięce stopy bez butów. Długie godziny moczyła się w rzece, aż usta
nabierały koloru śliwki. Wtedy chleb z cukrem i cynamonem smakował jak nigdy
później. Swoją owocową miłość przejawiała wciąż lepkimi palcami od soku sadów i
ogrodów, w których spędzała całe lato. Brzoskwinie przy niej nigdy nie
doczekały dojrzałości. Do tej pory lubi te twarde, zielonkawe jeszcze. Co roku
"umierała śmiercią czereśniową", jak zwykłyśmy mawiać.
4 letnia E. ... |
Po okresie młodzieńczych
głupotek, przyszedł czas rozmyślania. Trwał dość długo. Przychodziła do mnie
niemal co dzień, siadała kuckiem pod kaloryferem, bo ciepło działało jak dobry
masaż. Mówiła, dużo mówiła, co jej w
duszy gra. Grała tęsknota za czymś po części nieokreślonym, bo trudno się
zdefiniować w pewnym wieku. I słyszę określenie, wypowiadane przez nas
wielokrotnie: „Zmęczone twarze, Świeże makijaże” - o tym, co mierzi wokół i w
co wplątać się nie chcemy. A potem wyjechała do miasta i nie było już tych
codziennych spotkań. Aż wreszcie przyjechał Ktoś stamtąd. To był T., teraz już
Jej mąż. I między całą masą zmian w kolejnych 8 latach, wróciła
"nasza" codzienność. Znowu obcuję z Jej humorem, jak dla mnie
idealnym, jakby wprost z listów A. Osieckiej, którą zawsze lubiłyśmy.
Roztańczona i rozśpiewana. Z
dużym dystansem do siebie samej, potrafi zrobić z siebie wariatkę (nomen omen
jedna z jej piosenek życia to "Wariatka tańczy"*). Styl nieokreślony, wielowarstwowy. Jednego
dnia jak kolorowy ptak, drugiego ascetycznie, jak baletnica w czerni. Wspólnym
mianownikiem tego chaosu jest czerwień na paznokciach i czasami na ustach,
którą tak lubi Tylko Ona wie co oznacza "taniec kuny na szkle" czy
"piechotą do kultury". Również tylko Ona zna tajemnicę przejścia
przez lodowatą rzekę wpław, w pewne listopadowe popołudnie, bo do takich była
zdolna (wspomnę jeszcze o Piaskowym Dziadku w górskim strumyku i czarnych
traperkach pod białą szatą Aniołka, bo wiem, że te hasła wywołają uśmiech na
jej twarzy). Kto E. dobrze zna,
potwierdzi, że talent towarzyski u Niej na pierwszym miejscu. Choć się
wzbrania, tak właśnie jest. Zawsze podziwiałam jej lekkość nawiązywania
kontaktów i odwagę, z którą u mnie bywało różnie. A dziś już w głowie jej ten tak zwany święty
spokój... czas spędzony na uprawie malin, celebrowaniu zwyczajnego życia,
grzebaniu w ziołach w wielkich donicach, piciu herbaty w jasnym kubku (bo
przecież z ciemnego nie smakuje tak
dobrze) i plucie pestkami czereśni w czerwcowe popołudnia na trawie. I wolne
stopy, wystawione do słońca. Z pewnych rzeczy się jednak nie wyrasta....
Oto kilka zdań o E. - autorce tego bloga. Więcej nie zdradzę. O części
pewnie nawet nie wiem.
Po co to wszystko? Poniekąd dla
wspomnień, po części dla Tosieńki, której - mam nadzieję - opowiem kiedyś dużo więcej i pikantniej, kim
tak naprawdę jest jej Mama:)
Czas zapędził się do przodu,
trochę nawet nazbyt, bo tak z próżności, chciałoby się zawsze mieć te 3 lata
mniej. W pewien letni, rzewny w nastroje wieczór, określiła (-śmy) sobie
granicę wieku, kiedy to pewne rzeczy
zdarzyć się po prostu MUSZĄ. I wiecie co? Z małym, maluteńkim poślizgiem się
zdarzyły!
Otworzyłam skrzynkę wspomnień i
mogłabym tak bez końca, tylko po co, skoro TU i TERAZ to pastelowy błękit oczu
jej Córeczki. To jest teraz jej barwa szczęścia. O tym jest właśnie ten blog.
M. :)
Wzruszyłam się... Zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńPięknie!
M. nawet zwykły jednozdaniowy komentarz na fb potrafi zamienić w cudną poetycką melodię... :) Obie jesteście niesamowite! I odkąd pamiętam, zawsze razem. Kiedy poznałam M., równocześnie poznałam E. I pamiętam kiedyś płacz E., w szkole, bo wrócił zły nauczyciel. A my dwie z M. (i całą klasą) modliłyśmy, żebyśmy z nim nigdy nie miały lekcji. Miałyśmy...
OdpowiedzUsuńNo i okazuje się, że z nauczycielami to ja się tak średnio dogadywałam - już tu 2 przypadki zostały zdemaskowane. A było ich jeszcze kilka;) Oj czasem się działo. Pozdrawiam Cie serdecznie
Usuńto byłam ja... :)
OdpowiedzUsuńPoznałam Cię "Ja"
UsuńMilo:) Emilka ale zatesknilam za takim beztroskim dziecinstwem na wsi.Fajnie ze macie tam siebie!To wazne,moze teraz nawet wazniejsze.
OdpowiedzUsuńTez mam pare wspomnien z toba zwiazanych;dyskusje (chyba jako jedyne) na lekcji polskiego no i nie moglam nie zasmiac sie i nie przypomniec,na slowa "w sytuacjach zaskoczenia- waleczna", bo zapomnialo mi sie jak rzucilas kartkami na lekcji matematyki;)
To moje dzieciństwo to widzę właśnie głownie nad rzeką, strumykiem, od wiosny do jesieni tam siedzieliśmy całymi dnia... i tylko głos mamy z domu dobiegał " Mila, Marcin" - musieliśmy się meldować co jakiś czas. Lodowata woda nie przeszkadzała, bałam się tylko raków i mułu na dnie, który miejscami bywał....łeeee!
UsuńA tego mojego wybuchu na matmie nigdy nie zapomnę.. "K... a ja się tyle uczyłam". A powrót pociągiem z teatru pamiętasz?
Wiesz ja tez takie mialam,ale z drugiej strony przeraza mnie jak sobie przypomne ze lazilismy nad te rzeke,podczas gdy ja nie potrafilam plywac..albo bawilismy sie na placach budowy.Kurcze nie wiem czy pozwolilabym malej?
UsuńTak akcja byla piekna ha ha,wiele ich bylo!Mam dobre wspomnienia z ogolniaka!
Ale pociagu nie pamietam?!!