Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

22 listopada 2012

Pierwsze spotkanie

3 doba... już nie pozwolę aby film w telefonie czy zdjęcie posłużyły jako narzędzie budowania naszych relacji MAMA - CÓRKI. Od rana próbuje podnieść się z łóżka, do dupy. Sama nie dam rady. Bez rehabilitantki nie umie usiąść, nie mówiąc o chodzeniu. 
Na wizycie lekarskiej chwale się, że Pola, oddycha już samodzielnie. 
Jesteśmy jednak na tyle sensacyjną rodziną, że lekarze mają wiadomości z ostatniej chwili.

 Prof. Z. Obie oddychają samodzielnie, mają siłę walki po Pani.

Po błyskawicznej wizycie rehabilitantki - dostaje zgodę. Zobaczę moje córeczki - dziwne uczucie. Docieramy z mężem na neonatologię. Dla mnie wysiłek jest tak ogromny, że już w połowie drogi jazdy wózkiem nie mogę siedzieć. Tygodnie bezruchu dały o sobie znać.
Tam witają nas dziwne, obce dźwięki. Coś piszczy, dzwoni, brzęczy, syczy. Pracują pompy, respiratory, aparatura, która gra jakby koncert, który ratuje te malutkie istnienia. I cztery inkubatory w naszej sali. Cała drżąca chcę dotknąć choć szybę, ale procedura dezynfekcji rąk trwa jakby godzinę! T. doskonale wie,  co robić. Od razu wie, o co pytać pielęgniarek. Sprawdza wagę Dziewczynek, lekki jakie dostają.  A ja oszołomiona. Nie bardzo wiem jak się zachować. Po prostu płaczę. Nie mam siły podnieść się do odpowiedniej wysokości więc widzę tylko stópki. Miedzy inkubatorami jest za mało miejsca by wjechać tam wózkiem.
...........................
...........................
...........................
...........................
Tata ze wzruszeniem przedstawił Kukiełeczkom Mamę. Dziwne to - przecież znałyśmy się doskonale, byłyśmy w trzypaku przez 31 tygodni.
Już się przywitałyśmy. Są PIĘKNE. Obejrzałam tysiące zdjęć przedwcześnie urodzonych dzieci i bałam się, że będą takie... hmmm niedojrzałe. A One są piękne, tylko tycie, dwie malutkie Calineczki. Śpią. Mają cieniutką, papierową skórę, widać fioletowe żyłki. 
Są identyczne. Zupełnie podobne do Taty. Poleczka patrzy na mnie kilka sekund i zasypia.... Ma granatowe oczka.
Nie umiem powiedzieć ani słowa. Dotykam tylko łapczywie, choć najbardziej delikatnie jak umiem,  jej rączki, nóżki i brzuszek. Jest w niewoli rurek, kabelków i wenflonów w mikrych rączkach. Na monitorze parametry oddechowe normują się gdy kładę jej dłoń na brzuszku. Uspokaja się jakby. Ale czary... 
Tosia tuż obok. Nie widzę różnicy. Szukam znaków szczególnych. Ma niebieską opaskę i mocno odchyloną główkę do tyłu. Od razu nazywam ją Rogalisią. Ma duże stopy i długie paluszki w rączkach. Pielęgniarka tłumaczy to tym, że nie ma tkanki tłuszczowej, że te proporcje już za kilka tygodni się zmienią. Na brzuszku ma rany po odklejaniu plastra, skórka jest a tyle cienka, że nie radzi sobie z jego siłą.

O tym, co czułam wtedy... chyba nie umiem napisać. Choć pamiętam te chwile doskonale, jak każda mama, która pierwszy raz widzi swoje dziecko. 
Miałam tyle powiedzieć, scenariusz tysiące razy w głowie napisany zupełnie nie miał miejsca. Łapczywie patrzę tylko, dotykam. Chcę je utulić, tak bardzo chce je tulić na słowa nie ma miejsca. 

Wieczorem spełniło się moje marzenie. Wzięłam Poleczkę na ręce. Trudno tu mówić o "braniu" na ręce. Pielęgniarka położyła mi ją na piersi, otuliła ciepło, podłączyła kabelki i .... i oszalałam ze szcześcia. Czułam  się jakbym odleciała:) Znowu saturacja i tętno się normalizują. Polcia pachnie sianem. Tak, świeżym sianem... nie wiem czemu. Czuje jej ciepły, przyspieszony oddech na szyi. Mruczy coś. Puszcza mimowolne uśmiechy. A ja ani drgnę. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Nigdy.
I szepczę... dziękuje, że jesteś, czekałam na Ciebie całe życie... 

  


i śpiewam, tę kołysankę, co każdego wieczora w ciąży...często tylko w myślach. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz