Ta rzeka nasza ma w sobie coś niezwykłego. To moje dzieciństwo. Przepiękne wspomnienie wodnych szaleństw od świtu do nocy.... z małą przerwą na jedzenie. Bywało i tak, że za główny posiłek służyły nam papierówki z sadu czy agrest.
Bez opieki dorosłych... o tak. Z lekkim nadzorem starszych kolegów co umieli kraulem i nawet nurkować całe wieki, ale na "jamę" nie pozwalali chodzić. Bo tam nas "kryło" - mnie właściwie wszędzie kryło...Z oddali tylko głosy matek raz na jakiś czas słychać było, jak po imieniu wołały swoje dzieciaki do domu.
Z sinymi ustami i pożyczanym ręcznikiem od kolegów spędzaliśmy nad tą rzeką całe letnie dni.
Jesienią rzeka cudownie zarastała i nie była już taka interesująca....
Teraz uwielbiam ją jesienią, jak łabędzie po niej płyną. Jak spokojnie w swoim tempie niesie kolejne zdobycze, to patyk, kłodę i suche trawy.
I Antosia lubi to miejsce. Zakazane kamyki wrzuca do wody, czasem na łabędzie uda się trafić. Z suchej czciny robimy wędki i łapiemy złote rybki.
Za takie ranki dziękuję ogromnie. Ranek mój z nią. Tylko nasz. W dodatku nad naszą rzeczą.
I choć nie stać mnie na to by pozwolić jej za 2 czy trzy lata samodzielnie na kąpiel w tej rzece to mam nadzieję, że to będzie i jej wspomnienie z dzieciństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz