Wakacje pamiętam z moimi kuzynkami. Dom Cioci ożywał latem, gdy dzieciaki się zjeżdżały. Wtedy zabawy w domek przy stolarni wujka Miecia - były istnym rajem, pełno było przeróżnych trocin i skrawków drewna z których gotowałyśmy solidnie i pysznie. Były chlebki i mąka, były wiórki kokosowe i dżemy - wszytko EKO, ale tak o tym myśli się dopiero dziś. Nikt nie dostarczał nam drewnianych tortów, kanapek, warzyw czy słodyczy ślicznie farbami malowanych. Nasza wyobraźnia sama malowała uczty prawdziwe i bogate - ani smaków, ani kolorów nie brakowało. Było nas dużo. Wakacje smakowały chlebem ze śmietaną, cukrem i cynamonem. Patrzyłam na kilka lat starsze Kuzynki piękne jak Boginie z zazdrością. Wszystkie tak cudnie prawie dorosłe, znikały w sadzie, na strychu szepcząc i stroniąc od małolatów.
Godzinami wisieliśmy na drzewach skubiąc czereśnie, z sinymi ustami od zimna moczyliśmy tyłki w rzece. Ściany pokoju, przez lata nie używanego, starsze "towarzycho" wymalowało tak, że przez słów mi brakowało gdy stałam w progu. Wtedy smok, Pszczółka Maja robiły wrażenie. Dziś wzruszam się na myśl o kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, którą Dziewczyny z myślą o srogiej Babci wymalowały. Dla mnie Cioci-Babci, której dyscyplinę ale i ciepło, miłość ogromną do dziś czuje na skórze.
Zabawy w domek i dzieci przestały być zabawą. Stały się dla nas piękną codziennością. Z żalem patrzę na dom i sad, który od kilku lat obcy ludzie skolonizowali. Listopadowe święta sprawiają, że z kołnierzami na baczność mamy okazję choć na chwilę się spotkać - czas jednak sprawił, że grób pradziadków nie jest jedynym jaki wspólnie odwiedzamy.
Mamy piękną i bogatą historię rodziny. Ktoś kiedyś wymyślił by spotkać się, celebrować, pół Polski sprosić i hucznie się bawić. Trochę korzeni naszych obejrzeć, młodych historią zarazić, zobaczyć po latach, poznać...
Tym razem nad rzeką, którą kiedyś jako dzieciaki okupowaliśmy, spotkaliśmy się w tamtym składzie hucznie inagurując wakacje... Kuzynostwo z rodu J. z przyległościami. Ani komary, ani mrówki, ani chłód ani świeżo narodzone dzieci, ani odległość nie zdołały nas zniechęcić.
Kolejne, znacznie młodsze od nas, pokolenie biegało tropiąc żuki i ślimaki, nad ogniskiem skakało i próbowało "wytrzymać do dziesiątej"... bo przecież wakacje!
Antosia jak małe cyganiątko z rąk do rąk, zadowolona ogromnie, bo dzieci całe mnóstwo.
Patrzyłam z okna usypiając Antkę na rozbiegane maluchy. Dużo ich. Mamy chyba wdrukowaną w genach rodzinność i biesiadę. Jest coś niezwykłego w tych spotkaniach. Rodowe nazwisko, od którego wszytko się zaczeło powoli znika, bo jakoś sporo u nas Kobiet, przyjmujących nazwisko po mężu. Maluchy z błogą nieświadomośćią gubią się w imionach cioć i wujków - sama kiedyś się gubiłam. Nowe nabytki w rodzinie świetnie sie odnajdują i z przyjemnością świętują, jak mój Mąż.
Czy uda nam się zarazić tą chęcią spotykania i nasze Dzieciaki... nie wiem! Z pewnością ten zjazd kuzynowski będzie miał kontynuację.
Czy uda nam się zarazić tą chęcią spotykania i nasze Dzieciaki... nie wiem! Z pewnością ten zjazd kuzynowski będzie miał kontynuację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz