Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

30 stycznia 2013

Strzał w dzieciątkę

 
No i stało się...Antka ma na liczniku dwu cyfrowy wynik. Dziś skończyła 10 miesięcy.

Mamy więc małe prywatne święto. Była zupa z królikiem i zapiekanka makaronowa...ale to już dla Taty Kukiełki, na powitanie.

Madziu - górna jedyneczka ...for U. I moja ulubiona mina - MARSZCZYNOS

Jeszcze chwile temu istne szaleństwo w moim przeogromnym brzuchu, szał uniesień w siostrzanym towarzystwie gdy mama zjadała koleje kiwi. Nagrywałam ciążowe filmy pt. Taniec z Gwiazdami bo brzuch nie przestawał falować, ani na chwilę... Nasze intymne pogaduszki w cichym szpitalnym pokoju, czasem przerywane wołaniem z głośników "Panie z sal 7-11, proszę o przyjście na pomiar ciśnienia". Dziś nagrania z wołaniem mamamamama. Z odbiornika niani słyszę szelesty, stukanie - obudziła się, dopadła nadajnik, potem śpiewa po swojemu. Rzucam gary, prasowanie albo komputer i biegnę, czasem podglądam jak podgryza albo kłóci się ze swoimi przytulankami, potem zniecierpliwiona woła... donośnie. Bo głos to Ona ma. Grwoling w czystej postaci - Tata Kukiełki z dumy pęka i mówi - moja krew.



Nowy rok przyniósł całe mnóstwo nowych umiejętności. Potok "słów" i nawet awantury na ten przykład z butelką. Bo i butelke z wodą w końcu zaakceptowała. Mały żywioł zaraża mnie swoją energią. I śmieje z moich dzikich tańców paradnych tuż przed jej fotelikiem. Uwielbia melodyjne dźwięki, tańcuje ochoczo kiwając na boczki i czeka łakomie na brawa. Wita Tatę, Babcię i Dziadka z taką radością, że aż dziw. Nakrywa kocykiem i dopomina się uwagi i zabawy w 'KU KU"  Nasz mały Narcyz uwielbia wszystkie lustra i książeczki, które zdecydowanie woli sama "czytać".
Mamy też kolejne sukcesy motoryczne, a jakże. Jeśli motywacja jest wystarczająco duża przemieszcza się - od kilku dni również w przód i w zawrotnym tempie kręci młynki. Do siadania już tylko mały kroczek. A na Dzień Babci poza kalendarzem darowała też piękny uśmiech z trzecim zębem (lewa, górna jedyneczka). Nasze zabawy zyskują już zupełnie szalony charakter. 

Nie zna wciąż pojęcia grawitacji i brzeg kanapy czy stołu wciąż jej nie straszny. Domaga się swego, małe łapki wskazują kierunek, w którym chce podążać, zabawki które właśnie chce wziąć. Wiercipięta mała...
Jest też przełom w wieczornym wycieraniu po kąpieli... żółw migoczący całym gwiazdozbiorem na sypialnianym suficie sprawia, że zachwyt jest tak wielki, że zapomina kłócić się z Tatą, że śmiał jej puchate włoski wysuszyć... A, no i fryz się rozkręcił - już pora chyba do La Granda umówić na czesanie koka i tapir wiosenny..no może jak grzywka jeszcze nadrobi. A to trudne bo wciąż w łóżeczku wyłącznie na brzuszku śpi.
No i tego czasu wciąż szkoda - na jedzenie, ubieranie i pieluchy wymianę.


A ja wciąż nie chce jej wypuścić z ramion. Mimo, że w te 10 miesięcy mój kręgosłup zestarzał się o jakieś 20 lat. Uwielbiam te chwile gdy odpływa na moich rękach i mruczy tym niskim głosem, gdy tylko śpiewać lub bujać przestaję dostaję kopniaka jakbym koniem w wielkiej pardubickiej była. A ja czuję jak koję ten mój mały wielki świat uściskiem i senną melodią.

Patrzę w te jej wielkie mądre oczy i myślę sobie, że taką ją sobie wymarzyłam. Małą gadułę towarzyską ogromnie, wesołą, rozśpiewaną, roztańczoną na swój Okruszkowy sposób. I czy to zęby idące nocą czy zupa na sukience, czy płacz w kolejce w sklepie wszystkim jest dla mnie, dla nas.



Anteczko moja
I choć to tylko 10 miesięcy czuje jak byśmy były ze sobą zawsze. A ile i co przed nami? Tego na szczęście nie wiem. Chce tylko odkrywać każdy dzień razem z Tobą. Wiosny i jesienie razem smakować. I burze przez okno oglądać i w trawie ślimaka wytropić.
Jesteś dla mnie najcudniejsza i w nosie mam te wszystkie centyle i  rozwój motoryczny. Możesz być dla mnie Calineczką, Kruszynką, Odrobinką...
Dziękuje Ci za inne spojrzenie na to, co życie niesie. Dziękuje za poranki, które jak ten dziś, rozczulają mnie i bawią do łez. Dziękuje, że jesteś... i do szaleństwa cieszy mnie, że już zawsze będziesz moim Dzieckiem a ja Twoją Mamą.
Dziś życzę i Tobie i nam zdrowia, które pozwoli być zawsze razem, szczęśliwym... i dawać światu i brać od niego jak najwięcej.

Mammma;)









29 stycznia 2013

Babskie słabości

Uwielbiam ręczną robotę. Nie, jeśli chodzi o ucieranie ciasta, bo bez wahania włączam ON i czekam na efekt. Doceniam wszystkie idee i umiejętności, które sprawiają, że pięknem i jakością rzeczy można się cieszyć. Ostatnio jest trend na wszytko "hand made". Passe jest jest plastik i tandetna chińszczyzna. Nic dziwnego. Za to pierwsze czasem trzeba słono zapłacić. Ceny z kosmosu mają sprawiać, że towar ekskluzywny. Ale są też takie w rozsądnych cenach.
Od kiedy jestem mamą szczególną przyjemność mam w tych handmadowych cudach. Siedzę i gapie w kolejne pięknie rękami wyczarowane ubrania, zabawki, akcesoria. I podczytuje te zdolne kobiety co piszą o swoich pasjach, oglądam efekty pracy i część kolekcjonuje (wiele niestety tylko w katalogu moich obrazów:"pokoik Tosi")



Lalki szmaciane, zające uszate, zabawki drewniane, girlandy, podusie... całe mnóstwo tego, wyliczać mogłabym długo. Jak to mama jedynej CÓRECZKI - mam słabość do ubierania. Nierozsądnie uwielbiam kupować te małe ubranka. Uwielbiam też usiąść przed jej przepastną komodą i skomponować ubieranko tak, by te małe żywiołowe nóżki mogły swobodnie eksplorować świat przy tym ciesząc moje oczy. Mam w tym dużą przyjemność.
Renesans przeżywają kreatywne pracownie krawieckie, tworzące mini kolekcje dla Maluchów.
A czasy takie, że umiejętność szycia dziś na wagę złota.  Niestety nie włożyłam nawet minimum wysiłku by tej sztuki choćby dotknąć - a okazje były. Babcia Krawcowa nie raz zapraszała mnie do starego Singera abym szyła choć ściereczkę czy fartuszek. Z moją cierpliwością... nic z tego nie wyszło - może dlatego, że mając naście lat obciachem było chodzić w tych szytych przez babcie spódniczkach więc i nauka tego fachu była mi nie po drodze.
Mam w głowie obraz siebie, jako małej dziewczynki stojącej na kuchennym stole u mojej Babci. I przymiarki...Pamiętam piękny czerwony płaszczyk - szyty z koła z długim szalem - wtedy zupełnie szałowy. I kolejne spódniczki i kamizelkę w kratę przerabianą z mamy maturalnej. Babcia z Mamą zagadywały bym wytrzymała kolejne przymiarki - debatowały i fastrygowały,... podobno byłam wdzięcznym manekinem bo cierpliwym i ugodowym. Pamiętam też, że marzyłam by choć raz mieć kurtkę ortalionową a nie zawsze płaszcze i palta szyte przez Babcie. 
I zabieram się do tego szycia, trochę jak pies do jeża. Zupełnie się w tym nie widzę ale maszyna stojąca w szafie woła mnie czasem... hop, hop - Just try;)





Nie miałam jednak nigdy swetrów robionych na drutach...no może jeden z wiewiórką - jakiś prezent chyba od cioci. Ale w ramach mojej słabości do tego, co zdolne dłonie robić potrafią, robótki ręczne są zaraz za szyciem. I tu Antosia jest w doskonałej sytuacji. Babia (ta z daleka) we współpracy z mamą wyżywa się w tej materii. Stałam się specjalistką od włóczek, wełen, nitek i kordonków. A Babcia dzierga, szydełkuje, czaruje kolejne małe sweterki, tuniczki, getry, cieplusie skarpety i czapki. I wysyła paczki z końca Polskie z tymi dzierganymi cudami. Antka tylko zupełnie niewdzięcznie wyrasta z nich zdecydowanie zbyt szybko.
Na starość chyba największą frajdą oprócz opieki i zabawy z wnusią jest właśnie możliwość ubierania i karmienia. Na szczęście dla Tośki - odległość sprawia, że Babcia Halinka głównie ubiera wnuczkę. Co prawda słoiczki z owocami u nas też babcine... 
 

Ani jednej ani drugiej umiejętności nie umiem oswoić w sowich rękach. Szczerze, mam w swojej szafie guziki zieloną nicią szyte w czerwonych spodniach. I z nawlekaniem igły jestem na bakier. A może jednak gdzieś głęboko drzemie we mnie gen z talentem do handmadowej twórczości... i kiedyś zrealizuję się szyjąc patchworkowe kołderki albo dziergając je na szydełku. Tym czasem babcia Antosi może się wykazać;)


25 stycznia 2013

Sąd nad kobietą

W Lidlu w tym tygodniu dziecięcy asortyment. Zaglądam więc tak, kupuje jakieś drobiazgi i...stoję w kolejce. Na złość długiej. Antka została z wujem. I śpi...albo już nie. Stoję i się denerwuje, że trwa to tak długo. Jedna kasa czynna, świetnie. W sklepie matki - jak ja, chwilowo wolne od obowiązku pracy, za to ze stoperem w oczach i planem w głowie na cały dzień. I emerytki 55+. W koszyku kilka drobnych rzeczy, za to duuużo do powiedzenia.
A ja ćwiczę pamięć i swoje umiejętności logistyczne - w drodze do domu poczta, apteka, pieluchy w rossmanie i pasmanteria. Obmyślam kolory i rodzaje włóczek bo wiosnę już pora dziergać. Babcia czeka na wskazówki i kolejne wymyślanki. I aby się tylko w czasie zmieścić, bo zaraz po obudzeniu Antki ćwiczymy...
Jakieś słowa jednak, z tych moich rozmyślań, wyrywają mnie. Ton głosu, którego nie lubię, zdradzający tajemną wiedzę, którą posiadł mówca. Okazuje się, że tercet, który stoi tuż przede mną wydaje sąd nad ... nie wiem kim. Wiem tylko, że obiektem emocjonującej rozmowy jest kobieta (?)

X:  Pani kochana, ona wygodna jest. Dzie tam jej się dzieckiem chce zajmować, damesa z niej, tylko  by zakupy robiła a dziecko kosztuje. I wyjazdy jej w głowie. Ona wygodna jest po prostu...
Y:   Ja troje dzieci urodziłam i cesarek nie było, i nianiek nie było, i chłopy nie pomagali. Teraz Pani, to wszytko takie jakieś nieporadne. Moja córka ma takie koleżanki, lata lecą a te ciągle bez dzieci. Kiedyś to niepojęte było, szlo się za mąż i się dzieci rodziło a nie, jak te feministki. 
Z: W głowach im się przewraca. Bo dziecko to jest wyrzeczenie, to się kończy wszytko, cza w domu siedzieć a nie się wozić. A co to za kobieta, słów brak...

Widać jednak nie brak, pomyślałam. 

I zdębiałam. Ciepło mi się zrobiło - może za sprawą kurtki i ciężkiego koszyka a może tej absurdalnej dyskusji??
A ta - trwała i trwała - nie przeszkadzała im nawet kasjerka kasująca już zakupy "miłych Pan".

Miałam w głowie wszystkie te lata gdy, czekałam na dziecko. Gdy walczyliśmy. Gdy traciłam nadzieje i wierzyłam, że jednak się uda. Nie liczyłam pieniędzy, które wypływały z portfela.
I cierpiałam tak bardzo, że trudno to opisać. Teraz nawet nie potrafię. 
Wyjazdy, imprezy, zakupy, wakacje choć piękne, jakieś niepełne. I to poczucie, że ciągle na coś czekam, że najważniejsze przede mną. Kurs angielskiego? Zmiana pracy? Nie, nie teraz, przecież staramy się o dziecko.
Bolały dzieci rodzone w koło - choć do zazdrości przyznać się trudno. Uśmiech nr. 5 i kupuje małe ciuszki - przez chwile bawiąc się w mamę. I kochałam, jak swoje, wszystkie dzieci świata. 
Przecież od zawsze chciałam mieć gromadę urwisów biegających boso po domu.

W koło wiele par, które rodzą dzieci. Kolejne maluchy rosną. Niektóre wyczekane, wywalczone, wymarzone, wymodlone. Są też niespodziewane, nagłe i te niemożliwe;)
Ale są też pary, które oswajają bezdzietność lub walczą z nią.
Można zagryzać wargi z bólu ale iść z uśmiechem do pracy, do kina i nawet na chrzciny do bratanka.  Można a nawet trzeba kupować szpilki by czuć się kobieco. I na wakacje jechać. I dom wybudować z wieloma pokojami i nadzieją, że kiedyś w małych łóżeczkach spać będą dzieciaczki.
Można też stać i gadać, oceniać, zaglądać pod obce kołdry. Można dziwić się, mówiąc, że ciąża to przecież coś naturalnego wiec po co się tak cackać, w łóżku leżeć... I można dyskretnie milczeć albo bez słów przytulić i zapytać jak Ci z tym?
Zaskakujące, że w sprawach gdzie kobiety powinny pokazać solidarność, wesprzeć - jest inaczej.

Czasem niemożliwe staje się możliwe. Cud się zdzarza, którego nie umie wytłumaczyć medycyna. Statystyki trafia szlag. Mnie przyszło o ten Cud walczyć z całych sił.
 
Tamtego dnia wróciłam do domu, sprawunki nie załatwione. I ranek spaprany jakiś.
Antosia dawno obudzona. Cieszy gdy tylko mnie widzi. Kochana moja.
Reszta dnia zwyczajna, choć w głowie dudnią mi głosy ze sklepu.
Jedną z przyczyn, dla których piszę tak osobiście, jest nadzieja, że ktoś zechce powalczyć, zaciśnie zęby, odważy się... uwierzy w cud, który stanie się dla niego. Jak mój, jak nasz.



Antka ze swoim przemiłym misiem Stefanem. Narodzinowy prezent od Piny*)






 




21 stycznia 2013

Zima lubi dzieci...

Zima lubi dzieci...

Długo broniłam się przed saneczkowaniem z Kukiełeczką. Wciąż mam z tyłu głowy, że sama jeszcze nie siedzi. Właściwie jednak, można zrobić jej legowisko, w którym może być w pozycji półsiedzącej. W sobotni poranek wujek Marcel przybył do nas z saneczkami. I stało się. Nasz pierwszy, rodzinny, saneczkowy ślizg.

Antosia jest zdecydowanie fanką wózka. Okazało się jednak, że również sanki, mimo mroźnego przedpołudnia, okazały się atrakcyjne. 
Najpierw ubieranie na cebulkę. Buźka kremem smarowana. I mocno zniecierpliwiona Potomka trafiła do swojego rydwanu, którym powoził tata. Ruszyli...


Będziemy tylko chwilę, jest zimno...usłyszałam chyba ze 3 razy. Na kulig w lesie czy zjeżdżanie z Góry Szczawiowej Kukiełeczka ma jeszcze czas. Ale podwórko i brzeg rzeki tym razem Antosia zobaczyła na prawdę. Nie tylko niebo i daszek wózka.


Nie lubię zimy. Bałam się tego utknięcia w domu. Latem  przemierzamy hektary. Hop i Tośka już na podwórku, z psem, w sadzie, nad rzeką, w lesie, na spacerze na polach. A przy dziecku zmiana to cenna wartość. Tęskno patrze w stronę kalendarza, który zimą jakoś spowalnia. 
Nie jest jednak jak myślałam. Z Antką zima nabiera koloru. Śnieg zyskuje na atrakcyjności.

Gdyby jeszcze nie było zimno i na sanki wystarczyłoby ubrać dziecko jedynie w bodziaka a nie kombinezon i cały ten ekwipunek czapkowy. Albo gdyby chociaż Antka lubiła się ubierać i mogłabym sobie odpuścić bicie rekordu Guinnessa w pakowaniu Kukiełeczki w zimowy zestaw wyjściowy. Nie jest jednak tak łatwo - szczególnie, gdy musimy jechać same w świat. Poćwiczyć na ten przykład. I pytam siebie samej ubierając małego szkraba...wystarczą jej skarpety wełniane czy założyć jeszcze jedne? :)

Zima na wsi smakuje inaczej. W koło, nawet to, co latem wymagałoby retuszu, zimą wygląda pięknie. Dym ze spalonego drzewa wierci w nosie. Bażanty i łabędzie oswajają się z ludźmi. Dziurawa droga teraz biała i znacznie spokojniejsza. Lubię ten zimowy krajobraz. I czekam na moment gdy wszyscy razem będziemy mogli pojechać na zimowy kulig. Może jeszcze tej zimy?


W niedziele zaplanowaliśmy dla odmiany zobaczyć zimę w mieście. Właściwie celem miał być Teatr Lalek. A tam piękna restauracja - z dziecięcymi atrakcjami. Kolejki drewniane w ruchu na swoich torach i całe mnóstwo kukiełek... jak na teatr lalek przystało. Niestety. Restauracja zmieniła właściciela i tym samym wnętrza zmieniły charakter. Rodzina Kukiełek nie zagrzała więc miejsca w teatrze lalek bo na spektakl z Tosią też jeszcze za wcześnie.
Tradycyjnie wylądowaliśmy więc w "kawowym niebie". Antosia zrobiła furorę swoim bla bla bla. A Tata Kukiełki stwierdził, że podryw na dziecko byłby pestką. Cały zastęp nastolatek z sąsiadującego stolika wtórował Tośce a panny przeczesywały grzywki w rozmowie z T. jaka to Ona urocza.

Zimą miasto traci. W weekendy ulice smutnawe, puste.  Czasem jakiś zziębnięty dziadek w strachu, przestrzega wnusia by nie wspinał się na granitową kulę na wrocławskim rynku, która latem jest atrakcją wspinaczkową - zimną niestety oblodzona, staje się niebezpieczna. W tygodniu niemiłosierne korki i zmarznięte nosy czekające na przystankach  Odśnieżone ścieżki, chodniki wygodne do przejścia ale bure.
Na spacery i saneczkowanie nasza "wsi spokojna, wsi wesoła" jest bezkonkurencyjna. 

Tęskno mi czasem do niezależności, w której snuliśmy się kiedyś z Tatą Kukiełki po mieście w mroźne wieczory z kubkami grzanego wina i aparatem fotograficznym. Wystarczyło hasło i po chwili byliśmy na Ostrowie Tumskim. Teraz, każdy wypad  okazuje się wyprawą, którą determinują potrzeby małego ssaka. Ale uwielbiam ten czas i każdą naszą wyprawę....

19 stycznia 2013

Fotostory ;)

Tak sobie myślę...Gryzę i gryzę... zrobiłabym coś konstruktywnego.
Będę mówić ba ba ba ba ba ba.... to mi ostatnio świetnie wychodzi
Albo na świat popatrzę. Trochę dziwny jest, chyba ktoś mleko rozlał?

I może udowodnię mamusi, że potrafię siedzieć, z małą pomocą.

I jak? Idziemy zobaczyć ten biały świat z bliska?;)

16 stycznia 2013

I had a dream

Miałam sen. Gdyby to, co w nim zobaczyłam było rzeczywistością śmiało można nazwać ten sen koszmarem.
Wróciłam do domu...skąd? Nie wiem, jak to w snach bywa. Mało było jasne, czemu Antosia była dla mnie dziwnie starsza, choć dalej w swoim rozmiarze 68. Wyciągała łapki w moją stronę. Przywitała mnie pięknym, szczerym uśmiechem, jakby stęskniona. Biorę ją na ręce, tulę i czuje ciepło, które uwielbiam, jej puchate włoski o zapachu właściwym jedynie niemowlakom.
Tylko patrzy na mnie jakoś inaczej - jakby  bardziej dojrzale, jakby rozumiała gdzie byłam... i znowu ten uśmiech, a tam z małej, drobnej buźki błyszczące ząbki, pełna buzia malutkich jak perełki białych mleczaków.



I budzę się. Kukiełeczka znaczy, mnie budzi. I faza na bezsenność jest. Antka wtulona we mnie coś mruczy, smoczek wyciąga, i bach jest już na podłodze, nóżką macha, podszczypuje mnie ale nie śpi. I na śpiącą nie wygląda. 
Śpiewam setny raz słowa naszej kołysanki-zmyślanki... i plączę się w niej, i w kółko to samo.


moja córeczka, moja laleczka, moja kochana perełeczka,
taka malutka, taka, słodziutka, taka prześliczna i wesolutka,
jedyna taka na całym świecie, drugiej takiej nigdzie nie znajdziecie
jest podobna, lecz mieszka w niebie, każdego dnia modli się za Ciebie...

Antka zaczyna mi wtórować ... i po spaniu, zupełnie. Odkładam do łóżeczka a tam odkrycie nadajnika od niani elektronicznej. Zabawa na całego, jest też stopa, która nawet w pajacu smakuje wybornie. Szczebelki, cienie, miś Stefan, kolorowe pompony i bombeczki  nad łóżeczkiem nocą zyskują inną wartość  - wszytko takie interesujące. I zerka... wyuczone "a kuku" dziwnie nie cieszy mamy - siedzi z posępna miną i szepcze do taty - Ona już tak od drugiej, a mamy 3.15. 
I zaczyna się marudzonko. A ja, matka, w swej naiwności myślę, że to ze zmęczenia - a to Antosia chce  tatusia nastraszyć. Tata jednym okiem patrzy, drugim śpi. Tak, tak umie, cwaniaczek jeden.
Po 2 godzinach zasypia. I śpi słodko, do samej 7.10. 
A ja lekko nieprzytomna, za to mocno niezadowolona, otwieram oczy i próbuje przypomnieć sobie jak się nazywam. 
Złość szybko mija. No może wolniej na siebie - przecież nikt nie zabronił mi wczoraj zasnąć razem z Kukiełeczką.
I jest ranek. Nasz ranek, która obie uwielbiamy - ja nawet do szaleństwa. Pamiętam niemal każdy - może dlatego, że płyną fazami - po kilka tygodni. 
Wtedy nagle wraca do mnie ten sen. Sen, w którym przegapiłam czas ząbkowania mojego dziecka. Mnie się wydawało, że wyszłam na chwilę, że Kukiełeczka przecież leży w łóżeczku i czeka na mnie. Dziwnym trafem pod moją nieobecność czas gonił szybciej niż bym chciała.
Może dlatego tak panicznie boję się powrotu do pracy? Może dlatego w głowie i sercu szukam czegoś, co pozwoli spędzić z Antką każdy ranek przez kolejne 3-4 lata?
Aby nic nie umknęło. Abym nie musiała nadrabiać popołudniami i w weekendy. Aby rejestrować każdą chwilę jej stawania się... bycia i kroku w samodzielność. Tak bardzo chce opowiadać co robiłyśmy, a nie słuchać co robiły z babcią, z nianią... Nie chce oddać nikomu przywileju naklejania plastra na stłuczone kolanko, ani karmienia łabędzi w naszej rzece, ani zbierania stokrotek, ani rozczesywania splatanych włosów rankiem.
Tylko jak to pogodzić? To jasne, że nie postawie na szali Antki i pracy bo ta druga nie ma szans. Ale nie dla przyjemności muszę tam wrócić. Dom się kończy budować a kredyt jakoś złośliwie nie chce się sam spłacić.


Odwlekam ten czas, gdy wbije się w poranny makijaż ze sztucznym uśmiechem, który znaczył będzie, że cieszę się, że wracam "do ludzi" i zostawiam pieluchy z radością.
Plan przewidywał, że stanie się to wtedy gdy Antosia samodzielnie wstanie i pójdzie. To absolutnie minimum.  Kiedy? Nie wiem.

Nowy rok to zaledwie 2 tygodnie a Antosia zaskakuje mnie każdego dnia. 
W szale zabaw typu "fixum dyrdum", które obie uwielbiamy, Antka nagle zaczeła  stawiać kolejne, samodzielne kroki. Tam gdzie brzęczy, gra coś czy melodia jest choćby  w tle, Kukiełeczka buja się na boczki i czeka łakomie na brawa.Tańczy - po mojemu:)
I te jej puchate włoski - więcej ich ostatnio. Spineczki czekają.

I straszy...szczególnie babcie....cała podryguje i robi "huuuuu" - wszyscy rzecz jasna przerażeni;)

Albo najpiękniej dla mnie, macha główką oczywiście na znak "nie, nie, nie, nie" I cieszy, cieszy w każdym momencie ujawniając dwa białe ząbki. Ząbki, których nie przegapiłam, przy których byłam. Chce też śledzić kolejne.
Ale niani po cichu szukam, pytam, pytam i buduje jej rysopis psychologiczny w głowie. Ktoś chętny?

Gdyby tylko starczyło mi talentu i odwagi byłabym jedną z mam pracujących w domu. I w końcu dała upust temu co mi w duszy gra...







14 stycznia 2013

Aniela

Antosia nadal w fazie ząbkowania. Jej pierwsze ząbki - dolne jedyneczki - wyszły w trudną noc 12 listopada. Gryzie wciąż co się da... nie koniecznie gryzaki, które starannie jej podrzucam. Ostatnio hitem są nogi Anieli i pilot telewizyjny specjalnie na wyłączność Kukiełeczce podarowany przez babcie Dorkę. 
A Aniela?  Jakoś nie mogłam sobie odmówić i do kolekcji szmacianych lalo-maskotek dołączyła i Ona.
Dobrze wiem, że Antosia ma najlepszego Anioła Stróża ale jakoś dziwnie z gromady zajęcy, baletnic, miśków i innych przytulanek pod choinką czekała na Antośkę Aniela.



Kilka dni temu Filip - kuzyn Antki oglądał zachód słońca z Tosią, usiadł w oknie balkonowym i tradycyjnie zaczął paluszkami operować :)

Mówię: Fi, nie maż łapkami po szybie. 
Fi: Ciociu rysuje chmurkę.
Ja: To może na papierze narysujesz?
Fi siada i rysuje różowa kredką, więc podrzucam mu niebieską i słyszę:
Fi: Ciociu - z wyrzutem....chmurka jest różowa, bo na chmurce śpi Pola i jej sukienka zafarbowała.




10 stycznia 2013

Vojta - powrót do ćwiczeń

Dzisiejsza środa dobitnie dała nam znać, że koniec ze świętami. Znowu wracamy do rzeczywistości.
Po Antki choróbsku i moim, przyszła pora na rehabilitacje. Pora abym przestała szukać kolejnych powodów dla których i dziś ćwiczyć nie będę. A jest coraz trudniej...

Przedwczesne przyjście na świat dziewczynek sprawiło, że narażone były całe mnóstwo straszliwych powikłań. Ostatecznie to, z czym musieliśmy walczyć od urodzenia to, nieprawidłowe ułożenie Antki w pozycji na pleckach:

- odginanie główki do tyłu
- tendencja do skręcania główki w jedną stronę
- asymetria tułowia
- brak przylegania pleców do podłoża – „mostki”
- sztywne układanie ramion

Ćwiczymy z Antosią metodą Vojty, dla wielu kontrowersyjną, dla mnie wymagającą. Z pewnością jednak, gdy ćwiczymy Antka robi spore postępy.
W Vojcie kluczowa jest powtarzalnośc i systematyczność. Raz w tygodniu ćwiczymy z terapeutą. W domu 4 razy w ciągu dnia - same. Taka jest teoria - w praktyce mamy ostatnio spore zaległości.

Setki razy rozmyślałam, nadal to robię... czy to dobry wybór?  Vojta vs NDT Bobath.
Już 7 miesięcy ćwiczymy Vojtą, z różną intensywnością.  Z pewnością brak mi determinacji i konsekwencji. A dziś, jak się okazuje, również siły by opanować 6,5 kg Antosię... choc najważniejsza jest technika, nie siła.
Ćwiczenie trwa zaledwie kilka minut - ja czuję jakby to była wieczność.
Antosia walczy, opiera się i buntuje... Płacze, krzyczy, wrzeszczy wręcz, a potem... już tylko żali.
Z tym mi najtrudniej - choć pewna jestem, że robię dobrze. Że to dla niej i że to nie boli. Wiem też, jak to ważne. A jednak, tak trudno mi ułożyć Ankę, jak dziś nasza rehabilitantka Magda (najlepsza na świecie) w pozycji na boku, szukać strefy i wyzwolić prawidłowy wzorzec ruchu.
Już pogodziłam się z tym faktem, że musimy wspomagać rozwój ruchowy naszego dziecka. I wiem, że tylko kroczek mały dzieli nas od zakończenia terapi.

Dziś w drzwiach u Pani Madzi minęliśmy się z Julą - ona też ćwiczy, od 10 lat... każdego dnia. Tata stał się jej rehabilitantem, dla niej poszedł na studia i ćwiczy jak profesjonalista. Jula nigdy nie będzie samodzielna, nie stanie na swoich nóżkach. Ale ćwiczy. Spotykamy wiele takich dzieci i ich rodziców. Całym ich życiem jest zmaganie z niepełnosprawnością ich dzieci. Słów brak.

Zaczynamy ćwiczyć po obudzeniu, gdy Tosia jest wypoczęta... radość z "bycia na golasa" przerywam ćwiczeniami. W pierwszych miesiąca płakałyśmy obie. Dziś pomagam Antce zebrać się, motywuje mówiąc: brawo, pięknie ćwiczysz - moja mała Mądrala spina się i prawidłowo kończy ćwiczenie.
I kilka sekund po tym gdy kończymy ćwiczenie Kukiełeczka - cieszy buziaka i jakby zupełnie nie pamiętała o gimnastyce.
Chyba pora więc na pierwsze postanowienie noworoczne...

Anteczko - będziemy ćwiczyć -  r e g u l a r n i e !