Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

27 czerwca 2013

Na szaro

Gdy na głowę zawala się świat. Albo gdy człowiek myśli, że się ten świat wali - choć podobno zawsze może być gorzej. Wiem, że może. Dobrze to wiem. Może więc bardziej pasuje powiedzieć, że grunt nagle traci się pod nogami - tego uczucia nie znoszę po prostu. Straciłam czujność a teraz i bezpieczeństwo i ten stabilny świat, który gwarantuje spokojny sen, gdy o pracę nie trzeba się martwić.  Macierzyństwo jakoś nie jest po drodze pracodawcom. Sami mając dzieci u innych widzą w nich przeszkodę. Obłudą jest wydłużenie do roku urlopu macierzyńskiego, gdzie zupełnie brak gwarancji na powrót kobiet do pracy po urlopie wychowawczym...




Jakoś nie myśli się o tym, że mama lewą ręką zupę gotować potrafi, z dzieckiem na biodrze, prawą podpisuje umowę z bankiem a przy uchu ze słuchawką telefonu do Sanepidu, w sprawie cholernych szczepionek dzwoni. Ale wszędzie skupiona, i na 100% zaangażowania. Ogarnia temat, do przodu mknie i nawet czas na książkę, angielski i wiadomości gospodarcze znajdzie. Da się, wszytko się da - jeśli się tylko chce. Mama negocjacje, organizacje, determinacje i czasorozciąganie trenuje aż do perfekcji. Podejmuje wyzwania, nie stoi w miejscu. Jest inżynierem i artystą. Świetnym planistą i wykonawcą. 
Tego jednak nie widać, doskonale za to widać wcześniaka, który pewnie choruje. Widać też matkę, co trudno jej się będzie na pracy skupić bo przecież "dziecko". Może już nawet liczyć nie umie? I tych zmian nie co tak galopują, z pewnością nie chwyci bo to przecież nie kaszka z mleczkiem. A przecież przez ten czas się tyyyyyle zmieniło. Firma nie może stać w miejscu.


Ale chyba naiwna jestem. W ludzi wierze. I wierze w to, co ludzie mi mówią patrząc prosto w oczy. Jeśli słyszę o nic się nie martw - dziecko najważniejsze - biorę te słowa, do głowy wkładam i ufam, że szczerze to było. Ale szczerze też, mówię - gdy stanie na nóżkach własnych, choćby koślawych, ale stanie i pójdzie i ja zrobię krok w inną stronę - do wcześniejszych zadań wrócę - bo tego chcę, bo tak się umawialiśmy.
Umawianie, umawianiem. Nie znaczy wiele. Siedzę i dumam. Drapię się w głowę. Wierzyć jakoś mi trudno. I żal mam ogromy... i za złe, że nikt słowa nie szepnął.
Z tym żalem w trawie z Antośką siedzę i turlamy piłkę. Kamyczki liczymy, rzucamy i jemy, o zgrozo!. Mnie łzy po policzku płyną. Nosem pociągam.  Ta zabawa zupełnie mi nie w głowie. Codzienność pora nam inaczej poukładać, plany zrewidować, sentymentów się pozbyć. O siebie powalczyć. Ale ryczę...Tosinka skupiona ale z dystansem patrzy na mnie i paluszkiem macha - "Mama, nie, nie, nie" - i najpiękniejsza bródka na świecie zaczyn drzeć i ze mną płakać - więc tule w ramionach ten Świat mój cały, wielki i wymarzony. I co by się nie działo - myślę sobie, że warto było, by teraz popatrzeć i poczuć, że Ona już tyle rozumie. I zawsze razem popłakać wspólnie będziemy mogły.
Mój niepokój udziela się Tosi. Mleko mamy przestało smakować...


Nauczę Ją tylko większego dystansu i ostrożności by w tej wierze i ufności ludziom nie zostać skrzywdzonym.

19 czerwca 2013

(Nie)Mały biały domek

 

Mój dom. Jasny, pełen słońca. Mały, biały dom. Taki zawsze mi się marzył. Z widokiem na świat.. Na rzeczkę, stare dęby na wagę złota, bo nim nasze wyrosną, trochę czasu minie. Dom zbudowany z miłością. Z marzeń i wyrzeczeń. Z lawendą, jaśminem i malwą pod płotem.


Moja kochana Królowa Jaśminowa;)
Taki, do którego drzwi dla Przyjaciół otwarte. Biała pościel i kawa do śniadania na tarasie. Ciasto z kruszonką i maliny w ogrodzie letnią porą i stado kóz aby te "hektary" wykosić. Przez lata o tym marzyliśmy. W głowie cegła po cegle rosły. Najpierw wielka dziura w ziemi a dziś już dom mój, nasz stoi. Dom Rodzinny Antosi. Dziś jeszcze pełen kurzu i pyłu ale z zapachem, który mówi, że to już tuż, tuż. Zamiast mały - wielki się okazał.  Zamykam oczy i widzę Tosię, jak buja się w hamaku w swoim pokoju, jak sama po schodach tupta z lalą w małej rączce. Widzę Ją gdy w garderobie stroi się przed lustrem, moje szpili wkłada i "dorosłe" sukienki na wyrost mierzy. Jak w ogrodzie gania, gra w gumę i kredą rysuje chodniki. Obie nas widzę piekące ciasteczka w przytulnej kuchni. Jak na paluszkach do kranu w łazience sięga i rączki myje bo pierogi na stole i nuci przedszkolne piosenki.  Jak z Tatą kładkę nad rzeką maluje, uczy się z roweru nie spać i na dwóch kółkach mknąć.
Pokój Poleczki pusty. Czeka. Ja czekam.
Dalej nie chce widzieć. Troszkę się boję rozpędzać. Wiem, że tam Antka swoje dzieciństwo spędzi. I pokocha każdy kont jak, ja swoje zakamarki w rodzinnym domu.


Pora marzenia na ścianach zawieszać, pokój po pokoju ubrać, ciepłem i naszym zapachem wypełnić.
I choć do widoku butów w przedpokoju i prania na sznurku trochę nam trzeba ten Dom nasz zajmuje nas teraz ogromnie. Odłożyliśmy wysiłki na czas gdy dziewczynki miały przyjść na świat, głowy do tego zupełnie nie było. Czasem, by nadmiar czasu w szpitalnym łóżku wypełnić - obmyślałam wizję, katalogowałam pomysł. Pokoje dziewczynek w myślach urządzałam. Kuchnie planowałam. Na szczęście. Sięgam do tamtych pomysłów, choć jestem mistrzem zmiany koncepcji. Zdalnie kilka błędów palnęłam. Teraz z impetem pora ruszyć bo jak nigdy chcemy to marzenie sobą wypełnić.

Cel: DOM. Wolny czas, moje blogo-pisanki odłożone i Antosia zajmująca szalenie.
 

Antka również została Panią Domu. Jeszcze zimą dzięki uprzejmości Ewy , Tosia stała się właścicielką pięknej nieruchomości. W Polsce trudno dostępne domki H&M z serii All For Children, Ewa wypatrzyła w Holandii - hurtowo kupowała bo chętnych było sporo... nam się udało. Odczekał swoje. Ale korzeni nie zapuścił. Dotarł, za sprawą kochanej Pauliny do samych drzwi. 
A radocha, szaleństwa i piski wraz z nim. Antka w małym białym domku niknie na kilka chwil. Lale i zająca za uszy ciągnie, na poduszce kładzie. Smoczkiem z nimi się dzieli. Wodą poi i mlaska - że niby to Jej Krowa Matylda. Gospodarzy na całego:) Co prawda przez okno uparcie wychodzi... Ale sama sztampy nie lubię. Za zasłonką się chowa i kuku woła. A po upalnym dniu - sjesta, przed domkiem.


Oczywiście wszytko to na chwilę, bo czas gonić. Świat penetrować. Ostatnio w ukochanej pozycji na "niedziedzia" - wtedy kolanka nie bolą. A domek i ładny i w upały świetnie przed słońcem chroni - w sam raz by w jego cieniu kompot z truskawek popijać.


11 czerwca 2013

Do lata

Zamiast letnich kiecek kombinezon płetwonurka powinnam z szafy wytargać. Nasza mała rzeka niemal na podwórka wchodzi a pola i ogrody utonęły błocie. Trawa dawno kupiona do posiania - czeka na lepsze czasy, bo na miejscu dla niej przeznaczonym mamy 45 arowy basen.... luksus, prawie luksus. 

 

Mierzi do kości taka pogoda. I trochę po głowie strach biega, wspomnienia z lipca w '97 roku, gdy wszytko w wodzie utonęło. Pan w krawacie w TV setny raz opowiadania o samochodzie, który został zalany w stolicy - sensacja! Cicho jednak o polach, które utonęły pod wodą - zbożach, warzywach i owocach, które gniją na potęgę. O tym cicho, rok pracy setek tysięcy rolników nie jest rzecz jasna tak spektakularną stratą jak kilka samochodów, których wartość jest niewspółmiernie mniejsza - bardziej jednak namacalna dla widzów. A może stronnicza jestem bo te pola uwielbiam, polskie warzywa i chleb z polskiej mąki. I szanuje - bo wiem ile to trudu, pracy i serca kosztuje... 
No i dzieci lubią słońce najbardziej na świecie...




Mój Pełzak kochany oburza się gdy rodzicielka z kolan targa na ręce - bo grunt aż chlupie od przemoczenia deszczem. Spodnie i rajty mokre. Antka sztukę raczkowania opanowała do perfekcji - z prędkością światła pędzi po kamyczkach, piaszczystym gruncie i betonowej kostce. Małe kolaniska czarne i ubłocone - lekko pokaleczone od drobnych kamyczków. I z tym sobie Tosinka radzi, bo trenuje raczki na jednej nodze - naprzemiennie by odciążyć choć na chwile jedno z kolan. Spryciara mała. Tup, tup, tup i już stoi. Gdzie się da. Wdrapuje się z takim sprytem, że aż wierzyć mi trudno. Ruchliwość ma  nie wiem po kim - bo przyznaję trudno za Nią zdążyć. 3 sekundy i już jest na schodach - więc oczy dookoła głowy. I mimo, że świetnie sobie radzi w wejściem i ślizgiem z zejściem, na krok Jej zostawić nie mogę. Wstaje i drepcze samodzielnie gdzie tylko się da. Przy meblach, przy drzewie, kanapie - na grawitacje w dalszym ciągu nie zważa - choć z wysokiego łóżka w 2 sekundy zejść bezpiecznie potrafi.
A kiedy na kilka dni słońce łaskawiej zawita, do domu Jej zaciągnąć nie sposób. I tylko piski i radość Jej wielką z daleka słychać. Podwórko, ogród i każdy zakamarek odkrywa na własnych kolanach - co znajdzie posmakuje, poliże i z miną odkrywcy podąża dalej. 
Ani błoto, ani woda nie są przeszkodą, ani trawy wysokie... 
Weekend łaskawy był i słońce -  a my tup, tup już "koko" oglądamy i pawie u sąsiada... I chcemy lata! Może latem już piechotą ten świat Antosia przemierzać będzie? Właściwie nie spieszno mi do tego bo wiem, że wtedy trudno mi będzie za Nią zdążyć z Jej napędem no i chodzące dzieciaki to już prawie nie NIEMOWLAKI:) 
Tym czasem smażelina na słońcu nam się marzy, truskawki i słodkie czereśnie gorące od słońca i jego promienie budzące o poranku.... Wierzę, że do to się za chwilkę zdarzy bo do lata już tylko ciut, ciut.

A tutaj weekendowe skrawki z Antosiowego świata poznawania. Bez uprzedzeń do mokrej trawy, błota i deszczu, który kapie na nos - zupełnie inaczej niż Matka - ja mam dość deszczu, czekam na lato!
 



06 czerwca 2013

O sobie samej myślę dla Niej

Oczywiście, że najłatwiej wszytko zrzucić na brak czasu, na nową rolę, która już wcale nie taka nowa, bo ma 14 miesięcy. Można też mówić, że to kamienie piersią, albo, że akurat w poniedziałki i środy najważniejsza jest rehabilitacja. Albo, że wtedy akurat zasypia a sen, wiadomo - najważniejszy. 
No i kolejny - czuję się doskonale. Nigdy nie czułam się lepiej. Po latach w końcu nie boli mnie brzuch - a bolał zawsze, więc po co? 
Od roku odsuwam  coś, co stuka mnie uporczywie w tył głowy. Spokoju nie daje. Ale jak tylko myśl o tym, że powinnam wybrać numer telefonu do rejestracji i umówić się na wizytę zawita w mojej głowie, natychmiast przypominam sobie, że pranie muszę wstawić, że zupę tylko wyłączę, posta napiszę i szorty dla Antki zamówię, spinki koniecznie, zabawki poskładam, torbę na spacer przygotuję i ... budzi się. Rytuały przebierania, ubierania, całowania, zajadania. I już zapomniałam o rejestracji. I tak od roku. Zawsze coś. A może pół roku bycia w lekarskim towarzystwie, zamiast śniadania badania i zamiast spania badania, skutecznie mnie zniechęca. I nawet nie w tym rzecz, że medyków nie lubię - szanuję trochę i cenie niektórych i nawet kocham jednego, bo to mój brat ukochany. Ale jakoś mi nie po drodze i już. 

 

W dzień Mamy siedzę i dumam. Trochę wspominam. Bogu dziękuje za tę moją nieświadomość a może optymizm. Straszyli, mówili, że to ryzyko, że może być różnie. Lekarze zawsze straszą, myślałam. W tej całej walce nie było głowy do tego bym o sobie myślała, przecież silna ze mnie baba i nie dam się. Kukiełeczki najważniejsze. Ale Tata Kukiełek drżał. Zaciskał pięści i gdy wszystkie trzy we śnie pod respiratorem walczyłyśmy o wspólne na jawie spotkanie On biegał między oddziałami i za rękę trzymał. Potem szeptał z lekarzami na erce i sił dodawał..przecież - zawsze razem - miałam obiecane. Wtedy byłam o krok. W dobre ręce trafiłam i te 5 litrów krwi musiałam dostać od dobrych ludzi. Ale miałam tu do kogo wracać, więc wróciłam.


Czas ma jednak dziwną właściwość, szybko mija. I jakoś blednie to, co tak jaskrawo nam w oczy świeciło. Priorytety kolejność na liście zmieniają. Antka it's my live! Świata poza Nią nie wiedzę. Utonęłam w morzu dziecięcych zabaw, czułości w rytm, który nadaje Ona. Przerwy techniczne, jak sen, również Antosi dedykowane. Bo gdy to, co niezbędne do egzystencji załatwię dryfuje w bezmiarze cudnych dziecięcych akcesoriów, ubranek, zabawek. Szperam i wybieram. Porównuje i kupuje. Mam w tym radość, która okazała się wielką przyjemnością.
Stało się tak, że wolę zakupy w tonacji dziecięcej. Modowe magazyny dla PAŃ chętnie zmieniłam na wersję Mini - dla dzieci. Ale dobrze mi z tym. Tego na ten czas zmieniać nie chce.


Wiem jednak, że pora patrzeć nie tylko na Pełzaka, choć już zawsze będzie najważniejsza. Oczy otworzyć pora na siebie. Telefon do ręki wziąć i zadzwonić, termin zaklepać i pójść.
Dziś bardziej niż kiedykolwiek paraliżuje mnie myśl, że beze mnie, bez nas, Antka nie byłaby szczęśliwa. I obiecałam jej, że zawsze przy niej będziemy, dziś ręka w rękę - sercem przytulone, kiedyś dwa kroki dalej, ale na zawołanie - zawsze! Chce aby nie musiała się o nas martwić. Pora więc chyba nadrobić kilka rzeczy, bo nie mniej ważne przecież. I nie o malowaniu paznokci czy szpilkach tu myślę. Dla siebie, dla Niego, dla Niej pora się skupić lekko na sobie.



Tata Kukiełki na chwile w świat pojechał. Ambitnie więc listę zaległości tworzę i działam, nadganiam.
Choć jakoś dziwnie zamiast od siebie zacząć znowu stertę prasowania zaliczyłam, szpinak przerwałam, porządki uskuteczniłam. List zaległy piszę. W głowie odkurzam, sortuje układam, dojrzewam, dorastam do decyzji.
I myślę, jak wiele jeszcze mam do zrobienia. Kiedy to wszytko? Całe życie przede mną.
Niespokojnie zasypiam otulając cudownym zapachem puchatych, spoconych od ciasnego uścisku, włosów Antosi, drzemiącej na mojej piersi. Budzę się nocą i czekam na Jej popłakiwanie i potrzebę natychmiastowej bliskości. Ale jakoś niepokój dziwny mi towarzyszy, mimo malejącej listy zaległych zadań. Rano zadzwonię. I Wam też kochane Panie radzę - jeśli nie dla siebie to dla Niej, dla Niego... O sobie samej pomyśleć.