Przyszła pora i na mnie. Na moją realizację potrzeby bycia na chwilę bez Antki.
Po babsku, choć nie bez trudu, zdarzył się wyjazd.
Długo dojrzewałam do decyzji, aby wyjechać sama. Ale zrobiło mi to na prawdę dobrze.
Wszystkie lęki, że nie dam rady, że Ona zapłacze się za mną z tęsknoty, że to będzie jazda bez trzymanki, na szczęście nie miały pokrycia.
Spędziłam 4 świetne dni w Paryżu z Kasią. Przemierzyłyśmy całe mnóstwo kilometrów, zachwycając się tym miastem. Łykając zanieczyszczone powietrze i ducha miasta.
Paryż urzeka. Czaruje. Zachwyca ale i męczy. Zwłaszcza, jeśli chce się zobaczyć jak najwięcej.
W pamięci mam to miasto - jako bardzo kolorowe - to prawdziwy tygiel kulturalny. I stolica na prawdę ogromna. Odległości dają się odczuć dotkliwie stopom. Następnym razem tylko Air Maxy :)
Antka chwile przed moim wyjazdem została odstawiona od piersi. Nocy bałam się najbardziej. Pierwszy wieczór to dobra godzina płaczu. Potem było już tylko lepiej.
Trzy kolejne noce Antosia przespała ciurkiem, do samego rana. Pierwszy raz od zawsze.
Do dziś mi jednak "wypomina" - Mamusia pojeciała do Pajizia :)
Cukiernie i piekarnie, które nie pozwalały nam przejść obok siebie bez zakupów
Chyba najlepiej udało nam się zwiedzić metro...
Zachwycający sklep z ... kukiełkami :)
Kasia pełniła rolę "czytacza" mapy, którą ja z pewnością trzymałabym do góry nogami;)
Paryż wieczorową porą na prawdę potrafi rozkochać w sobie.