Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

28 listopada 2013

Pomponowe szaleństwo

Jakoś tak nieśmiało, jeszcze latem się zaczęło. Końcówek włoczek u Babci miliony po prostu. Skawki nici, które do zabawy są świetne. Czasem do drobnych wykończeń, kwiatków, sznurków, girlandy w pokoju Antosi.




Kukiełeczka układa, przekłada, podlewa konewką i wącha te drobiazgi. Ja w razie potrzeby Używam ich jako drobiazg do jej włosków na przykład.

Nic jednak nie cieszy Antosi tak, jak pompony. Stare, dobre pompony. Co przy czapkach, szalikach, na kapturach wisiały właściwie od lat. Gdy zima, to pompon na czapce. Z jakąś przesyłką od Babci przyszły do nas pierwsze pompony tej jesieni. Cała gromada. Rodzina pomponów - duże i małe. I maluśkie nawet. Antka jak klockami bawiła się małymi żółtymi kuleczkami tuląc puchate, okrągłe stwory.
No i zamieszkały też tej jesieni wszędzie. Są na spinkach - które najpierw bez technicznego pomyślunku przyczepiałam z czasem dochodząc do perfekcji. Są na gumeczkach i opasce. Są na spodniach, co to je babcia wydziergała na zimnicę. Na szalikach i czapkach. Dla mnie są po prostu urocze. Dla Antosi są obiektem zachwytu i wszystko co z pomponem, uwielbia.  I chyba głównie dla tego tej jesieni lubi nosić czapki - nawet w domu, które sama sobie nieporadnie zakłada.







Pomponowe szaleństwo można potraktować jako zajęcie na jesienne długie popołudnia. U nas Babcia była głównym dostawcą. Ale ostatnio i ja w padłam w pomponowy nałóg.


Małe DIY. Sposobów na wykonanie pomponów idealnych jest kilka. U nas ten tradycyjny na kółeczkach daje najlepsze efekty.

Polecam średniej grubości włóczkę, mięsistą i przyjemną.Może być akryl.
2 kółeczka tekturowe
Ostre nożyczki. Chwila i są ... :)
Zdjęć dokumentujących prace... brak. :)






25 listopada 2013

Roczek

Zawsze miałam dobrą pamięć do dat. Lubie pielęgnować w głowie i w sercu jubileusze. Wspominać. 
Pierwsze spotkanie. Pierwszy spacer. Tamten poranek. Ten czas. Tamte chwile...
Czasem budzę się w z datą w głowie. Wertuje w pamięci momenty. I lubię to.

Dobrą już chwilę temu minął rok blogowej przygody Teatrzyku Kukiełkowego. 
A ja zapomniałam. Było bez tortu, wspomnień i wpisu roczkowego. Przegapiłam ten moment bo listopad u nas burzliwy, pracowity i bogaty w zdarzenia.

Wciąż z przyjemnością siadam, z herbatą z cytryną, która czeka na mnie gorąca gdy Antosia już zaśnie. 
I stukam. Czasem wieczorem zasypiam z myślą tym moim blogu. 
Milion razy rozważam, że może pora już na ten ostatni wpis. I spakowanie moim słów i zdjęć w papierowej teczce, gdzieś z innymi pamiątkami wczesnego dzieciństwa Antosi i naszego rodzicielstwa.
Ale jestem tu. I Wy tu jesteście... jakoś dobrze mi z tym. I choć na tej scenie rożnie bywa - czasem zalana łzami piszę, czasem z uśmiechem ale zawsze z przyjemnością. I bywa, że moja widownia jest dla mnie doskonałym terapeutą. Za kciuki, za siłę. Za obecność, za uwagi, za czujność ortograficzną. Za czas. Za Was - ogromnie Wam dziękuję. I choć nie mam potrzeby zabierania ogromnej widowni, fanów i "Lubiących to" dobrze mi tu z Wami. I cieszę się, że jesteście.

Ten rok blogowej przygody jest dla mnie ciekawym doświadczeniem. Jest dla mnie platformą wielu kontaktów, nowych znajomości, z których szczególnie się cieszę i za nie dziękuję. Moment powstania bloga zbiegł się z początkiem mojego urlopu wychowawczego. I jakoś miałam w sobie potrzebę aby zrobić taką pamiątkę dla Antosi ale i siebie czas ten zorganizować. Zająć się czymś, co da mi frajdę. I tak właśnie jest.

Oczywiście bez "łaskawości" Antosi by się nie udało:)  Bez jej drzemek solidnych, i długich wieczorów, które nam serwuje.  I bez cierpliwości  Tomka, który zniósł te wieczory beze mnie;) a jednak wciąż przy mnie, wspierając w każdej chwili. 

Przeglądam kolejne wpisy i uśmiecham pod nosem. Pamiętam chyba każdy, choć patrząc na zdjęcia trudno mi uwierzyć, że Antka rośnie w zawrotnym tempie.
Radiowej Trójce i Joasi Mielewczyk dziękuje za zaproszenie, do niezwykłego dla mnie cyklu programów - Matka Polka Feministka. I wciąż obiecuje, że przyjedziemy z rewizytą.

I jakoś do tego postu pasują mi zdjęcia z cyklu " the best of" ale nie jestem przygotowana. Dlatego wynalazłam kilka fotek z październikowego popołudnia... 

Dziękuje kochani

Roczny Teatrzyk Kukiełkowy








18 listopada 2013

Na kłopoty ..kret

W listopadzie lekko utknęłyśmy w domu. Najpierw smarkanie, inhalacje i syropy. Potem zimnica, która mnie zdecydowanie zniechęcała. Przez zwolnione tempo - oczywiście wyłacznie przeze mnie, czuje w kościach niepokój. Bardziej dziś, niż jeszcze wczoraj boje się o to, czy się uda. Czy wszystkiemu podołam. Czy ze wszystkim sobie poradzę.

Czy codzienność nie zagarnie pasji w swoje ramiona, odbierając radochę. Czy pieniędzy do pierwszego wystarczy. Czy mam rację. Czy okno nie jest za małe. Czy jednak jeszcze jest sens siać trawę. Czy umiem wychować Antosię tak by nawet z najtrudniejszą sprawą za 15 lat przyszła najpierw do mnie. Czy odstawić Ją od piersi?  Czy prezenty już kupować? Czy szczepić czy czekać.... Czy tę szafę bielić czy raczej kłaść politurę?






Listopad nie służy mi w podejmowaniu decyzji. A już podjęte, komplikuje, i to solidnie. I choć marna  w tym jego zasługa, wole pozbyć się poczucia, że od pogody to zupełnie nie zależy, a ode mnie. Pozwalam sobie zrzucić na garb jedenastego miesiąca roku, mój niepokój w sercu. Szukam w głowie jakiegoś porządku. I tej dobrej energii, która jeszcze przed chwilą we mnie siedziała. 





Szukam i szukam. Chwile mi zabiera by ją odnaleźć. Ale jest...
Moja Dobra Energia niestrudzona gania po polu kukurydzy w poszukiwaniu za "dzikimi kretami". O tym zapewnił nas Fi - są i w dodatku są dzikie! O! Zdziwieni? Ja też!
Przyznaje, że taka pogoń za kretem, którego na szczęście nie udało nam się odnaleźć skutkuje lepszym nastawieniem do sterty trudności. Polecam więc kreta jako antidotum na rosnącą rolę problemów w życiu dorosłych osobników.

10 listopada 2013

Teoretycznie

Teoretycznie właśnie skończył mi się wychowawczy.
Teoretycznie też, czas ten, można nazwać urlopem. 
Teoretycznie do pracy wróciłam.
Teoretycznie pora na nowe.
Teoretycznie wraz z końcem wychowawczego, pora na początek wychowywania. Bo wierzcie, że trzeba.




 Ale to wychowywanie chyba już zaczęłam wiele miesięcy temu. Ucząc każdego dnia, że trzeba cieszyć z momentów. Doceniać chwile. Dziękować. Marzyć. Być lojalnym. Ufać. Kochać
Mam tez nadzieję, że poradzi sobie lepiej niż ja, gdy trzeba będzie zawalczyć o swoje.  I że czasem nie warto się bać. Zwlekać nie warto.





Te Jej piękne oczy mówią mi dziś, że nawet jak jest trudno, warto walczyć. Podwijać rękawy i mierzyć się z wyzwaniami. Próbować sił. Marzyć i spełniać. Ale w zgodzie ze sobą i dbając o siebie właśnie. I dla Nich.

Wcale już nie teoretycznie!

05 listopada 2013

Znowu w lesie

Antka walczy z zapaleniem oskrzeli. Dziś odzyskuje spokojny sen bo kaszel nareszcie ustaje, a ja robię porządek w październikowym katalogu ze zdjęciami. I jakoś dużo tego... bo dużo pięknych, zabawowych dni na podwórku za nami. Łaskawy to był miesiąc pod względem pogody.
Chwile temu była też piękna, cieplutka sobota. I nasi Goście - Ewa i Lily. Różnica wieku między dziewczynkami powoli się zaciera. Lily cudna opiekunka - trzymała Antkę za rękę - gdzie tylko mogła, chciała karmić, wózek prowadzić, głaskać. Tyle, że moja mała 19stka - już nie taka chętna do tej opieki - bo sama chce świat przemierzać.  Tradycyjnie poszłyśmy do lasu - dziewczyny szalały w liściach i zacienionym lesie sosnowym. A my gadałyśmy.... no i trochę "cykałyśmy"









04 listopada 2013

kici, kici

Wszędzie gdzie jakiś skrawek pluszowego, minky czy włochatego materiału Antka krzyczy "kicia" - z sepleniącym smaczkiem:). No i te kicie uwielbia po prostu. Czy w książeczce, czy w ZOO, czy filmach przyrodniczych. Tarza się na podłodze z miękkim kocykiem ....to też według niej kicia. A futrzarze ubrania jak kamizelka czy kaptur kurtki mogłaby nosić nawet latem.
A jak kot na horyzoncie, to zostaje solidnego przyspieszenia i gna.






Jest tylko jedno ale. Kotów nie lubię ja. Nie lubię i już. Wiem, że miłe. Nawet się mądre zdarzają. I sprytne bardzo. No piękne są, i to bardzo. Ale nie lubię i już.
Gdy Kair - czarne wielkie kocisko u Cioci Antki wskakuje mi na kolana - a wskakuje zawsze - zaciskam zęby i spycham go po prostu bez pardonu. Tyle, że ten jakis uparty strasznie.



Antka i Tata Kukiełki to kociarze straszni. Tata to nawet usposobieniem do kotów lekko przystaje. I marzy, że wraz z naszą przeprowadzką kocie towarzystwo będziemy mieli tez w domu. Wrrrrrr. Szczekać mi się chce na samą myśl.

Jak każdego ranka odwiedzamy Pradziadków. A tam przychodzi małe - no i nie da się ukryć, że urocze - kociątko. Tym razem Antka je wypatrzyła... I działo się!








A kot zupełnie ludzki, bo dał się głaskać, zniósł ciągnięcie - kontrolowane przeze mnie -  za ogon. Tylko na wkładanie palca w zęby prychał. Oboje tak prawie pół godziny tarzali się w tamten słoneczny ranek po trawie. Kociątko miło mruczało. Antka piszczała z zachwytu. A ja.... hmmm o dziwo nie miałam dreszczy. Co więcej nawet zaczęłam sobie wyobrażać, że coś takiego mogłoby biegać mi między nogami gdy tańczymy sobie koło młyńskie.