Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

30 listopada 2012

Kompendium. 8 miesięcy.

Kolej rzeczy jest taka. Dotąd na widok Antki były wyłącznie zachwycanki. Że Cudzik, że oczka niezwykłe, że drobniusia taka. 
Dziś głównie są wypytywanki: czy już siedzi, czy raczkuje, czy ma zęby. Hmmmm... Przyszła na nas pora. Dziś Antka kończy 8 miesięcy. Gdyby je korygować, jak to zwykle przedwcześnie urodzonym malcom się czyni, oceniana jest jak dziecko pół roczne. 
I nie siedzi jeszcze i na brzuszek się nie obraca. Ale zęby i owszem,  są dwa. Bardzo sprawna manualnie i wyjątkowo społeczna - to po mamie - wciąż ćwiczy dzielnie Vojtą i szuka prawidłowych wzorców.
Gaworzy w cudowny sposób i kłóci się ze mną - ostatnio nawet pokrzykuje gdy robię coś nie po jej mysli... 
Moje 1390g Szczęścia waży już 6 i pół kilograma. Szczególnie nocą czuję ten jej przyrost, gdy łóżeczko staje się jakoś dziwnie niewygodne.  
I przyznaję się do tego, że cieszy mnie, że urodziła się taka malutka, już 8 miesięcy tulę ją i nadal ma na rękach maleństwo... Moja Calineczka.

Ale za to uśmiecha się tak.... Kochana moja!



 Córeczko dziękuje Ci za każdy dzień!

29 listopada 2012

Dzień dziecka...ku pamięci

Zawsze marzyłam aby dzień dziecka był dla mnie znowu ekscytujący. Moja mama zawsze starała się by był...ale ostanie lata mimo jej mini-przyjęcia na tarasie z balonikami i galaretkami owocowymi nie smakował ekscytacją a raczej zawiedzioną nadzieją. 
W tym roku było inaczej... Antosia było głowną bohaterką tego dnia. 
Kukiełeczki powinny przyjść na świat 1 czerwca. Z jakichś powodów chciały poznać rodziców wcześniej... po kim ta niecerpliwość??? ;)
Na przyjęcie z balonikami było jeszcze lekko za wcześnie 10 tygodniowej Antosi. 
Zrobiliśmy więc sobie wspólny prezent. Taki, który zapamiętamy na zawsze a Kukiełeczka za jakiś czas z uśmiechem zerknie na ten prezent... Wierzę, że jest on ponadczasowy...

Marcie dziękuję, że przyjechała do nas do domu. Było swojsko, wesoło i szalenie miło.
Tym samym dla Antki był to niemal dzień, jak co dzień... 





































28 listopada 2012

Wyprawka. A raczej jej brak

"Jestem zazdrosna.  Zazdroszczę czegoś, o czym zawsze marzyłam.
Zazdroszczę bycia Mamą."... to moje wspomnienia. Jeszcze chwile temu, moje pragnienie było prawie nierealne. Zazdrościłam koleżankom i nieznajomym, które z brzuszkami dumnie paradowały po centrach handlowych, czasem dysząc w ostatnich dnia ciąży kompletowały wyprawki, patrzyłam ukradkiem pragnąc tego samego. Dziś moje pragnienie ząbkuje.

Jak większość mam, zupełnie oszalałam na puncie Dziecka. Kukiełeczka jest dla mnie całym światem. Nic dziwnego, że zazdrościłam, to cudowna rola i uwielbiam być MAMĄ. Droga ku temu  długa i przypominająca raczej survival niż spokojną podróż do nowej rzeczywistości.


Gdy przekroczyłam 25 tydzień ciąży pozwoliłam sobie, aby moje wizualizacje wyprawki dla dziewczynek nabrały realnych kształtów. Nie było w tym szału, którego bym sobie życzyła. Były ostrożne i wyłącznie internetowe typy. 
Wyprawka dla BLIŹNIĄT to wyzwanie. Ale i podwójna frajda. Było dla mnie szalenie ważne aby nie dublować wyprawek dla Kukiełeczek, aby od urodzenia pielęgnować ich indywidualizm, mimo jednojajowych korzeni;).
Szczęśliwie dla mnie, miałam doskonałego doradcę. Oliwka... maja kochana, mądra "siostra" - i mama bliźniaków, była moją przewodniczką po tym świecie. To do niej, jako pierwszej zadzwoniłam z wiadomością, że w moim brzuchu mieszkają dwie Kukiełki... jakżeby inaczej - też to przerabiała:)
Wybór wózka ( ABC DESIGN ZOOM) oraz mebli (PINIO) był jej podpowiedzią. Kolejne dobre rady dotyczące karmienia czy usypiania zasłuchiwałam u Oliwki i miałam w zamyśle zastosować i w naszej codzienności.

Ostrożnie dokonałam pierwszego zakupu... były to Literki z imionami: TOSIA i POLA. Te drugie, w pudełku z pamiątkami leżą głęboko na dnie szuflady.... Po co? Sama nie wiem. 


 









Nie wiedziałam kiedy Kukiełki przyjdą na świat a strach nie pozwalał mi naciskać klawisza " dodaj do koszyka"   

T. któregoś dnia pojawił się u nas z maleńkimi paczuszkami i powiedział ... kupiłem Dziewczynkom, żeby nie biegały boso...pamiętam, jak wtedy śmialiśmy się i płakaliśmy pół wieczora, depcząc skarpetkami po wielkim brzuchu.



Ostatecznie było, jest inaczej. Wózek w wersji Twins nie został kupiony. 
Do ostatniej chwili Antosia nie miała wyprawki poza tą, którą miałam w głowie. Za kilka dni miałyśmy wyjść ze szpitala a Kukiełeczka nie miała wiele z tego, co zaplanowałam. Dokonałam dezercji  ze szpitala wybierając się na zakupy z T. Dzień uciekł błyskiem a lista była jeszcze długa, to, co było możliwe kupowałam przez internet gdy  ściągałam pokarm. Jedna ręka opanowała sztukę trzymania tubek przy obu piersiach a druga doskonale robiła zakupy. 



Problem był tylko z meblami.  Na szczęście Ikea uratowała nas z opresji. Przewijak i komody tylko tam były od ręki. 




 A łóżeczko Antosia ma rodowe;) po tuningu. Moje ukochane, jaka szkoda, że niezbyt długo jej posłuży. 


Czekam na dzień gdy w końcu zamieszkamy w swoim domu aby Antka dostała niezależny pokój - bo póki co dzieli go z nami... Choć właściwie nie wiem czy chce aby "wyprowadziła" się od nas:)



Po powrocie do domu były baloniki i ... pokoik, który przez najbliższy miesiąc był całym naszym światem. Tata Kukiełki stanął na głowie i wszytko było gotowe... kiedy to zrobił, skoro całe dnie był z nami w szpitalu? hmmm ciemną nocą? Oczywiście cała rodzina miała w tym czynny udział. Wujek Tomek, jak inspektor sanepidu dezynfekował wszytko, Babcia Dorka prała i prasowała - wysyłając mi cudne mmsy z powiewającymi pieluszkami na wietrze... bezcenny widok, choć dziś już nie tak ekscytujący. 


Właściwie jednak niezbędnym wyposażeniem okazał się laktator. sterylizator i elektroniczna niania z monitorem oddechu - taka schiza rodziców dzieci urodzonych przedwcześnie.  Chyba już zawsze tak będzie, z tego się nie wyrasta...

23 listopada 2012

Eli lama sabachtani...



Ten dzień trwał za długo. Wydarzyło się zbyt wiele.
Choć minęło trochę czasu nie umiem napisać nic. 
Pola umarła.

2+2

Piąta doba. Wszytko mnie boli. Dziwne, nie wiedziałam, że nieużywane ciało może tak się buntować przy ponownym jego uruchamianiu. 

Kukiełki zaznały cudu ssania z buteleczek. Mamusiowe mleko smakuje wybornie. Całe 7 ml wypite w 10 minut. Oczywiście nie bez pomocy cudnej Cioci Agnieszki. W końcu i my odważyliśmy się karmić dziewczynki. Wbrew temu co myślałam,  nie było prosto. Kukiełki po kilku łykach zasypiały. A mleko lało się z dziubka. 



CRP w normie, hemoglobina też. Dziewczynki robią się rumiane i doskonale tolerują mój pokarm. Dumna jestem z nich. Moja krew mówię i latam między piętrami "dojąc mleko" i nosząc moim Królewnom.


Szczęściarze z Was... mówi Asia, której córeczka również urodzona w 31 tc, od kilku tygodni wciąż oddycha za pomocą respiratora i  mizernie przypiera na wadze.


Jestem najbardziej znaną osobą w szpitalu. W windzie obcy ludzie mi gratulują. Ktoś chce robić wywiad do TVN. Nawet lekarze, którzy wcześniej radzili pozbyć się ciąży zaskakują mnie swoją sympatią.
Z naszych dłoni schodzi skóra - oburzona drastyczną dezynfekcją. No trudno

Tata Kukiełek od rana do nocy koczuje ze mną na krzesełkach korytarza. Co chwile wypraszają nas z sali, w której są 4 inkubatory. Kolejne zabiegi przy maluszkach, pielęgnacja, badania. Dla rodziców to drastyczne widoki, choć przywykłam do plasterków z wenflonami na rączkach, nóżkach czy w główce. 

Szykujemy fetę. Chce podziękować wszystkim za opiekę.

Są torty, kwiaty, kawa i ciacho. Dr. F. tuli mnie jak Córkę.
A ja pijana z radości i ze zmęczenia delektuje się macierzyństwem

Wieczorem Ordynator oddziału przyszła z wizytą...

Dr. O:  Dziś również może Pani kangurować....
Ja: Na prawdę, teraz?
Dr. O: Proszę przygotować zestaw do kangurowania i dać Pani obie Kukiełeczki... 
Ja: Drżałam z podniecenia.

Spojrzałam wtedy na T. miał łzy w oczach. Wiedziałam, że też chce je przytulić.
Poprosiłam aby pielęgniarka przygotowała 2 zestawy - jeden dla mnie, drugi dla Taty Kukiełek.

 










Dziś myślę sobie, jeśli mogę w życiu czegoś żałować na pewno tego, że nie utuliłam moich Córeczek jednocześnie, że nie byłyśmy ze sobą we trzy, tak po babsku, razem. Przedwczesny poród rozerwał ich siostrzany uścisk na zawsze.. już nigdy ani na chwilę nie byłyśmy razem, wtulone w siebie. Tylko w sercu... na zawsze.
 
Walczymy z T. o mleko. Ratuje nam życie profesjonalny laktator,  na dwie piersi. Ja zasypiam T. trzyma tubki przy piersiach, kap, kap, kap... 20 minut! Mleczka musi starczyć dla obu jego fanek. Niestety gdy przelewa się je do woreczków, potem znowu do butelki, sporo się go traci. Czasem niedopite marnuje się w butelkach. Nocą jest najtrudniej. Zasypiam, mleko wylewa się z butelek laktatora, plączę jakbym wylała  coś najcenniejszego. Hormony? Mieszkam w pokoju ze starszą Panią  - którą budzę w nocy brzęczącym potworem ściągając pokarm. Potem mycie i sterylizacja sprzętu i znowu nocna wyprawa.... Moje Królewny śpią. 

Podła jakość zdjęć z telefonu nocą...

Antosia

Poleczka
ciiiiiiiiiiiiiiiiii;)




22 listopada 2012

Wielki Tydzień

Czwarta doba.

Mam więcej sił. Wielki Tydzień świąt wielkanocnych trwa. Dokładnie wtorek.
Dla mnie do bardzo WIELKI TYDZIEŃ.
Wielkie jest szczęście, że Kukiełeczki z każdą chwilą nabierają sił.
Wielkie są schody, które muszę pokonać aby dotrzeć piętro wyżej do Kukiełeczek.
Wielki wysiłek aby czuwać i w dzień i w nocy.
Wielki piersi. Pełne mleka.
Wielki strach i wielkie nadzieje.
Wielka wdzięczność pielęgniarkom i lekarzom za walkę razem z nami.
Wielka radość gdy jestem z Dziewczynkami
Wielkie bodziaki w rozmiarze 40...











Pierwsze spotkanie

3 doba... już nie pozwolę aby film w telefonie czy zdjęcie posłużyły jako narzędzie budowania naszych relacji MAMA - CÓRKI. Od rana próbuje podnieść się z łóżka, do dupy. Sama nie dam rady. Bez rehabilitantki nie umie usiąść, nie mówiąc o chodzeniu. 
Na wizycie lekarskiej chwale się, że Pola, oddycha już samodzielnie. 
Jesteśmy jednak na tyle sensacyjną rodziną, że lekarze mają wiadomości z ostatniej chwili.

 Prof. Z. Obie oddychają samodzielnie, mają siłę walki po Pani.

Po błyskawicznej wizycie rehabilitantki - dostaje zgodę. Zobaczę moje córeczki - dziwne uczucie. Docieramy z mężem na neonatologię. Dla mnie wysiłek jest tak ogromny, że już w połowie drogi jazdy wózkiem nie mogę siedzieć. Tygodnie bezruchu dały o sobie znać.
Tam witają nas dziwne, obce dźwięki. Coś piszczy, dzwoni, brzęczy, syczy. Pracują pompy, respiratory, aparatura, która gra jakby koncert, który ratuje te malutkie istnienia. I cztery inkubatory w naszej sali. Cała drżąca chcę dotknąć choć szybę, ale procedura dezynfekcji rąk trwa jakby godzinę! T. doskonale wie,  co robić. Od razu wie, o co pytać pielęgniarek. Sprawdza wagę Dziewczynek, lekki jakie dostają.  A ja oszołomiona. Nie bardzo wiem jak się zachować. Po prostu płaczę. Nie mam siły podnieść się do odpowiedniej wysokości więc widzę tylko stópki. Miedzy inkubatorami jest za mało miejsca by wjechać tam wózkiem.
...........................
...........................
...........................
...........................
Tata ze wzruszeniem przedstawił Kukiełeczkom Mamę. Dziwne to - przecież znałyśmy się doskonale, byłyśmy w trzypaku przez 31 tygodni.
Już się przywitałyśmy. Są PIĘKNE. Obejrzałam tysiące zdjęć przedwcześnie urodzonych dzieci i bałam się, że będą takie... hmmm niedojrzałe. A One są piękne, tylko tycie, dwie malutkie Calineczki. Śpią. Mają cieniutką, papierową skórę, widać fioletowe żyłki. 
Są identyczne. Zupełnie podobne do Taty. Poleczka patrzy na mnie kilka sekund i zasypia.... Ma granatowe oczka.
Nie umiem powiedzieć ani słowa. Dotykam tylko łapczywie, choć najbardziej delikatnie jak umiem,  jej rączki, nóżki i brzuszek. Jest w niewoli rurek, kabelków i wenflonów w mikrych rączkach. Na monitorze parametry oddechowe normują się gdy kładę jej dłoń na brzuszku. Uspokaja się jakby. Ale czary... 
Tosia tuż obok. Nie widzę różnicy. Szukam znaków szczególnych. Ma niebieską opaskę i mocno odchyloną główkę do tyłu. Od razu nazywam ją Rogalisią. Ma duże stopy i długie paluszki w rączkach. Pielęgniarka tłumaczy to tym, że nie ma tkanki tłuszczowej, że te proporcje już za kilka tygodni się zmienią. Na brzuszku ma rany po odklejaniu plastra, skórka jest a tyle cienka, że nie radzi sobie z jego siłą.

O tym, co czułam wtedy... chyba nie umiem napisać. Choć pamiętam te chwile doskonale, jak każda mama, która pierwszy raz widzi swoje dziecko. 
Miałam tyle powiedzieć, scenariusz tysiące razy w głowie napisany zupełnie nie miał miejsca. Łapczywie patrzę tylko, dotykam. Chcę je utulić, tak bardzo chce je tulić na słowa nie ma miejsca. 

Wieczorem spełniło się moje marzenie. Wzięłam Poleczkę na ręce. Trudno tu mówić o "braniu" na ręce. Pielęgniarka położyła mi ją na piersi, otuliła ciepło, podłączyła kabelki i .... i oszalałam ze szcześcia. Czułam  się jakbym odleciała:) Znowu saturacja i tętno się normalizują. Polcia pachnie sianem. Tak, świeżym sianem... nie wiem czemu. Czuje jej ciepły, przyspieszony oddech na szyi. Mruczy coś. Puszcza mimowolne uśmiechy. A ja ani drgnę. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Nigdy.
I szepczę... dziękuje, że jesteś, czekałam na Ciebie całe życie... 

  


i śpiewam, tę kołysankę, co każdego wieczora w ciąży...często tylko w myślach. 





18 listopada 2012

Dwa Serduszka

Moją ciążę potwierdziły badania z krwi. Wysoki poziom Beta HCG, jak na ten tydzień ciąży, zupełnie nie dał mi do myślenia. Wizyta u lekarza potwierdziła ciąże. Uczucie niezwykłe ale 8 tc to wstęp, do dalekiej survivalowej podróży, której trudów w moim przypadku, byłam świadoma. Za tydzień kolejne badania - na wielkim ekranie migało coś, na co czekałam, wydawać by się mogło, od zawsze. Lekarz  miał jednak niewyraźną minę, T. także z dziwnym niepokojem wpatrywał się w monitor. ... Na ekranie migotał dziwnie wyglądający kształt.

dr. F: kiedy była Pani u lekarza?
Ja:  Tydzień temu. 
dr. F: I co Pani powiedział?
Ja: Powiedział, że jest serduszko ( z płaczem)
dr. F: Jest serduszko. A nawet dwa
Ja: ..................
.......................
.......................
W moim przypadku problemem była bliźniacza ciąża. Komplikowała i tak trudną sytuację. Lekarz nie krył przed nami, że szanse są minimalne. 
Byłam gotowa na walkę. Ale jakoś wewnętrznie spokojna i nastawiona na cudowne rozwiązanie. Dwa bijące serduszka były dla nas ogromnym zaskoczeniem. T. był przerażony. Bał się o mnie. Bał się o nas. Słusznie. Nawet go rozumiem. 



Brzuch rósł z zastraszającym tempie z uwagi na moje dolegliwości. Wyprzedzał czas o wiele tygodni. 
W 11 tc trafiłam do szpitala z krwawieniem. I tak walka była o każda godzinę. Dziwnie dla mnie lekarze nie robili nic. Kolejne dolegliwości były niczym w porównaniu ze strachem. Nigdy się tak nie bałam.Odliczyłam każdy tydzień. 
Sytuacja się lekko ustabilizowała. W 17 tc lekarze obiecali mi przepustkę na święta Bożego Narodzenia. Szczęśliwa, spakowana, z wypisem w dłoni, dziękowałam lekarzowi za opiekę. Wtedy odeszły mi wody. Pękł worek owodniowy. Dramat był blisko. Mało jest znanych przypadków utrzymania ciąży w takiej sytuacji. To otwarta droga dla zakażenia. To uszkodzenia płodu wynikające ze zbyt małej ilości wód płodowych. Z wyjścia nici - to oczywiste.
Rano dostałam kolejną już propozycje usunięcia ciąży. Podpisałam dokumenty z wyliczanką zagrożeń. Mój opór spowodował wielką awanturę. Profesorowie nie lubią sprzeciwu.
Przez kilka dni nie drgnęłam nawet, wierząc, że pęcherz się zasklepi.
W Wigilie wody przestały się sączyć. Prezent gwiazdkowy? Dostałam salę na wyłączność i miałam piękne święta.  Była wigilia i choinka, pierwsza gwiazdka i dużo wiary, że te Dwa Serduszka w następne święta będą również z nami.
Następne kilka tygodnie były spokojne, no może poza chrapiącymi sąsiadkami. Nie łudziłam się jednak, że wydję do domu przed porodem. 
Planowane rozwiązanie na 1 czerwca było abstrakcją. Ja założyłam sobie plan 34 tygodni. Lekarze mówili ze jesli wytrzymam do 26 tygodnia będzie dobrze. 
W 22 tc dr F wypożyczył nas sobie na kolejne badania. Potwierdził kolejny raz, że to ciąża jednojajowa, jednoowodniowa, jednokosmówkowa - czyli najtrudniej jak może być :)
Dla mnie znaczyło to tylko tyle, że będę mamą dwóch genetycznie identycznych dzieci. Ale czyje są te Serduszka?

dr F: FHR ++, to pierwsze to, Dziewuszka, to drugie..... też. Chyba pora uwierzyć w te dzieci. 

Nigdy nie zapomnę tych słów.
Dostałam skrzydeł, zawsze marzyłam by mieć Córeczkę, a będą dwie. 
Byłam najbardziej znaną pacjentką na oddziale. Przez kolejne miesiące poznawałam mamy, które "wstępowały" do mojej sali tylko na chwile. Śmieszyły mnie marudzenia z powodu długiego, pobytu (np. tygodniowego). Zazdrościłam zakupów wyprawek, na które się nie odważyłam. Zaprzyjaźniłam się z pielęgniarkami i pacjentkami, polubiłam lekarzy.
Czytałam o cudownych historiach dzieci urodzonych w 24-25 tc, które przeżyły. Nie chciałam znać jednak ich dramatycznych historii wierząc, że ja będę miała zdrowe dzieci.
To był fajny czas. Pozwoliłam sobie na  planowanie wyprawki, na planowanie pokoju Kukiełeczek - tylko w głowie. Taki prezent, o którym większość mam zaczyna myśleć widząc dwie kreski na teście.
Jako pacjenta Vip;) dostałam też vipowski jednoosobowy apartament - za który bardzo dziękuję Pani JOLI.  Nie znałam co prawda najświeższych plotek z oddziału - ale to z korzyścią dla mnie, nie lubiłam tych historii - zazwyczaj dotyczyły one jakichś smutnych zdarzeń. Karmiłam się raczej opowieściami z happy endem. Kukiełeczki dostały imiona. Antosia - od początku oczywisty dla mnie wybór imienia, padł na Bliżniaka nr I, który fikał poprzecznie tuż pod żebrami. Drugie imię - Apolonia, dalej zwana Poleczką, tańcowała najczęściej w lewym boku. W związku z tym, że mieszkały w jednym worku owodniowym, Dziewczynki zmieniały swe lokalizacje tak często, że bywało że sami lekarze nie nadążali za nimi. 
Gadałyśmy godzinami, śpiewałam im i opowiadałam o domu, który buduje Tata Kukiełek, o kochanych ciociach i wujkach, którzy nie pozwalali mi się poddać. Pisałam pamiętnik. I rosłam, rosłam, rosłam... a właściwie mój brzuch. Bo ja sama mizerniałam w oczach. Nauczyłam się "kąpać" mokrymi ręcznikami.I modlić tak na prawdę.

W 26 tc zaczęły się skurcze. Brzuch był potężny, nikłam pod jego ciężarem. Do końca ciąży zostałam uwięziona w łóżku. Nie skutkowały polskie standardowe leki. Sprowadzono specyfikii z zagranicy, każdy dzień się liczył. Podano sterydy na rozwój płuc przygotowując mnie do porodu. Lekarze ustalili termin cesarskiego cięcia - 13 marca w 28 tc. Jako specjalistka od podpisywania papierków - znowu odmówiłam rozwiązania ciąży. Wtedy zaczęto też zapisy ktg. Dziewczynki pięknie zapisywały pracę Serduszek. Czasem trwałam w bezruchu 1,5 godziny aby udało się uzyskać prawidłowy zapis. Brzuch falował jak tsunami. 
Coś mówiło mi, że to nie czas, że możemy jeszcze poczekać a ja mimo mocnego wyczerpania dam radę walczyć. Dziewczynki ważyły wtedy po 900g. 
Wzięłam odpowiedzialność na siebie. Uparłam się na "trójkę z przodu". Tuczyłam Kukiełeczki. Modliłam się i wierzyłam,  że robię dobrze. Jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności i znajomości trafiłam w dobre ręce dr. P.

Za pomocą cudów, uporu, wiary, moich bliskich, pielęgniarek i lekarzy dotarłam do 31 tc. To był kres możliwości. Poród był dramatyczny. Znieczulenie nie zadziałało, odmówiłam ogólnego wiedząc, że Kukiełeczki będą miały i tak trudny, wcześniaczy start. 

Antosia 1390g Bliźniak I
Poleczka 1450g Bliźniak II

Trafiłam na "R-kę" dla dorosłych a Kukiełeczki na oddział reanimacji noworodków. Dopiera za 4 dni mogłam je zobaczyć, dotknąć a potem i przytulić.

Przede mną najpiękniejsze 6 dni w życiu, nie mogłam stać o własnych nogach ale ze szczęścia miałam skrzydła. Dwa Serduszka są ze mną, z nami.

 2+2. Zawsze razem...



14 listopada 2012

Rok rocznic.

Mam niezwykłą pamięć do dat. Czasem to zaleta, nie zdarza mi się zapomnieć np. o urodzinach moich bliskich. Czasem to wada. Ostatni rok przyniósł nam tak wiele dat, o których chciałabym nie pamiętać. Lista długa i smutna. 

14 listopada trafiłam do szpitala  na pół roku. Dziś myślę sobie, że jak żaden, miniony rok przyniósł mi całą paletę emocji - tych najpiękniejszych i najbardziej dramatycznych. To rok rocznic. Rok walki. Rok zmian. Rok temu obie maleńkie, 8 centymetrowe Kukiełeczki napędziły mi ogromnego stracha.

Tuląc Antosię mam w sercu i głowie skrajne uczucia. Szczęście i Ból. Radość i złość. Wdzięczność za mój Cud i ból po stracie. Tęsknotę, tęsknotę, tęsknotę.. I milion pytań. Głównie jedno. Dlaczego ?
Słabo sobie radzę w roli mamy dwóch Kukiełek - jedna śpi jak aniołek w pokoju obok mrucząc cichutko, druga jest śpiącym Aniołkiem.

Antosia 1390g
Pola 1450g

Mimo dat dla mnie wciąż świeżych i bolesnych mam w sobie nieodpartą potrzebę pamiętania ich. Nawet jeśli to tylko rocznica. 

Antosiu... będę Ci o tych datach i wydarzeniach opowiadać.

13 listopada 2012

W żółtych płomieniach liści


Kukiełeczka, na szczęście dla nas obu, lubi spacery. Od kiedy tylko trafiła do wózeczka, mając jakieś 6 tygodni, ze spokojem przyjęła fakt, że mam zamiar realizować się jako Matcus - Spacerus". U nas na wsi mimo, że miejsc pięknych i urokliwych cale mnóstwo bo i las i rzeka dwa kroki od domu, to tras spacerowych nie wiele. Na początku gdy Antka jadła niezwykle często i była jeszcze wiotką latoroślą - niesienie jej więc jedną ręką odpadało, czułam się jak pies na smyczy biegając w tę i z powrotem po jedynym chodniku. Taki maluch ważący 2-4 kg jest niezwykle bezbronny i atak nierówności chodnikowych sprawia, że fruwa po wózeczku. Szybko więc uwiłam jej gniazdko w gondoli, które sprawiało, że przepastny wózek stał się dla niej przytulnym światem. Nie tylko waga Tosi podpowiadała mi, że wygodniej jej będzie w tym gniazdku ale jej głównie jej odgięciowe ułożenie główki. Przydomek, który jej nadałam w szpitalu "Rogalisia" nadal był adekwatny do jej postawy:( ale o tym innym razem... Dziś miało być o spacerach.

Nie zawsze spacery mają charakter drzemki. Antka uwielbia podziwiać drzewa, latem była to podwórkowa wierzba, w której cieniu siadywałyśmy. Teraz jesień czaruje Tosię. Kukiełeczka z oczami jak pięciozłotówki ogląda wszystkie drzewa. Spacery w lesie zamiast usypiać na offroadowych ścieżkach, wprawiają Antośkę w zachwyt, ochocze okrzyki i gaworzenie. Wczorajszy nasz spacer był dla niej prawdziwa frajdą, bo liście dostała do łapek a wózek zamieniła na mamusiowe ramiona. 




12 listopada 2012

piknikowo w wójcicach


Doskonały dzień - dzień 50-tych urodzin mojego najlepszego Wujka.
Takie tam, wspomnienie lata, w noc listopadową, brrrr!









photo by jou jou