Zamiast letnich kiecek kombinezon płetwonurka powinnam z szafy wytargać. Nasza mała rzeka niemal na podwórka wchodzi a pola i ogrody utonęły błocie. Trawa dawno kupiona do posiania - czeka na lepsze czasy, bo na miejscu dla niej przeznaczonym mamy 45 arowy basen.... luksus, prawie luksus.
Mierzi do kości taka pogoda. I trochę po głowie strach biega, wspomnienia z lipca w '97 roku, gdy wszytko w wodzie utonęło. Pan w krawacie w TV setny raz opowiadania o samochodzie, który został zalany w stolicy - sensacja! Cicho jednak o polach, które utonęły pod wodą - zbożach, warzywach i owocach, które gniją na potęgę. O tym cicho, rok pracy setek tysięcy rolników nie jest rzecz jasna tak spektakularną stratą jak kilka samochodów, których wartość jest niewspółmiernie mniejsza - bardziej jednak namacalna dla widzów. A może stronnicza jestem bo te pola uwielbiam, polskie warzywa i chleb z polskiej mąki. I szanuje - bo wiem ile to trudu, pracy i serca kosztuje...
No i dzieci lubią słońce najbardziej na świecie...
Mój Pełzak kochany oburza się gdy rodzicielka z kolan targa na ręce - bo grunt aż chlupie od przemoczenia deszczem. Spodnie i rajty mokre. Antka sztukę raczkowania opanowała do perfekcji - z prędkością światła pędzi po kamyczkach, piaszczystym gruncie i betonowej kostce. Małe kolaniska czarne i ubłocone - lekko pokaleczone od drobnych kamyczków. I z tym sobie Tosinka radzi, bo trenuje raczki na jednej nodze - naprzemiennie by odciążyć choć na chwile jedno z kolan. Spryciara mała. Tup, tup, tup i już stoi. Gdzie się da. Wdrapuje się z takim sprytem, że aż wierzyć mi trudno. Ruchliwość ma nie wiem po kim - bo przyznaję trudno za Nią zdążyć. 3 sekundy i już jest na schodach - więc oczy dookoła głowy. I mimo, że świetnie sobie radzi w wejściem i ślizgiem z zejściem, na krok Jej zostawić nie mogę. Wstaje i drepcze samodzielnie gdzie tylko się da. Przy meblach, przy drzewie, kanapie - na grawitacje w dalszym ciągu nie zważa - choć z wysokiego łóżka w 2 sekundy zejść bezpiecznie potrafi.
A kiedy na kilka dni słońce łaskawiej zawita, do domu Jej zaciągnąć nie sposób. I tylko piski i radość Jej wielką z daleka słychać. Podwórko, ogród i każdy zakamarek odkrywa na własnych kolanach - co znajdzie posmakuje, poliże i z miną odkrywcy podąża dalej.
Ani błoto, ani woda nie są przeszkodą, ani trawy wysokie...
Weekend łaskawy był i słońce - a my tup, tup już "koko" oglądamy i pawie u sąsiada... I chcemy lata! Może latem już piechotą ten świat Antosia przemierzać będzie? Właściwie nie spieszno mi do tego bo wiem, że wtedy trudno mi będzie za Nią zdążyć z Jej napędem no i chodzące dzieciaki to już prawie nie NIEMOWLAKI:)
Tym czasem smażelina na słońcu nam się marzy, truskawki i słodkie czereśnie gorące od słońca i jego promienie budzące o poranku.... Wierzę, że do to się za chwilkę zdarzy bo do lata już tylko ciut, ciut.
A tutaj weekendowe skrawki z Antosiowego świata poznawania. Bez uprzedzeń do mokrej trawy, błota i deszczu, który kapie na nos - zupełnie inaczej niż Matka - ja mam dość deszczu, czekam na lato!
I ja też marzę by bose stopy na trawie wyciągnąć. I okulary ciemne na nos założyć. I truskawek się objeść aż brzuch rozboli. I jego na trawę puścić. Bez tego wiecznego szykowania. Ubierania. Rozbierania. Przebierania.
OdpowiedzUsuńI wiem też na pewno. Że lato nadejdzie. A ja nosem kręcić będę. Bo za ciepło. No i duszno. Że cień tak trudno znaleźć. I że w ogóle niech już w końcu będzie ta zima !! =)