Głos miał niezwykły. I coś w tym głosie. Taką siłę, pasję i namiętność do wierszy, historii i opowieści z dzieciństwa.
Kiedy staliśmy na płocie krzycząc z daleka"ciuciu" jeszcze jako dzieciaki, z czarnej, skórzanej teczki wyciągał zawsze coś ...pudrowe pastylki lub żelowe misie - skąd? Nie mam pojęcia bo wtedy nawet o landrynki było trudno.
Szopkę pełną drewna pieczołowicie zapełniał latem, na zimę. Siedział na małym, szkolnym krzesełku i palił w kaflowym piecu. Z miłością sadził słoneczki, kiedyś nawet rekordowo duże stały się obiektem zainteresowania lokalnej gazety. Pękał wtedy z dumy.
Opowieści z wojska i rodzinnych stron spod Rzeszowa od kilku dni brzęczą mi w głowie. Jak ducha zobaczył, jak na nartach z dachu zjeżdżał. Potem jak pralkę niósł sam na plecach kawał drogi. Jak wagony naprawiał i kilometry rowerem zjeździł. Jak z psami rozmawiał. I nucił pod nosem... zawsze nucił.
I historia o tym, jak Ją poznał. Jak wesele w dużym pokoju ich domu robili. Jak pod dach przyjęli zupełnie obcych, młodych ludzi, w grudniowy, zimny wieczór. Bo Ona w ciąży i bez pieniędzy. A dziadkowie bez pewności czy aby ich nie okradną. Całe piętro, na 3 lata im oddali, aż się młodzi dorobią.
Te Jego teksty... gdy pielęgniarce w szpitalu tłumaczył kim jest mój mąż.... gdy ten jeszcze nim nie był...To taki przyszywany wnuczek - na spinacze, ale już się nie odczepi, siostro!
Pamięć niezwykła do wierszyków z dzieciństwa, jasełek, pastorałek, legend i rodzinnych wspomnień. Mam w głowie całą tę rolę Stacha, której mnie nauczył i noworoczne winszowanie....
I zawsze blisko. Hipsterska Babcia i Dziadzio Antoś. Para jak z filmu. Za ręce do ostatniej chwili. Pierścionek złoty, jak wyzdrowieje, Jej obiecał. 57 lat życia razem. Z wdzięcznością za każdą chwilę przy swoim łóżku, za zupę mleczną, za słomkę w kubku herbaty. I za odpalonego papierosa gdy ręce nie chciały Mu już służyć. I nawet te ich kłótnie, że to w '64tym było a nie w '65tym były zabawne. Bez przesadnej złości. Kochał ją zawsze, ogromnie. I do końca. Uważał za piękną. Dla Niej nawet wąsy zgolił.
I zawsze w koło wianuszek dzieci. Najpierw my, wnuki, potem prawnuki. Coś w tych naszych dziadkach jest takiego, że tematy są, były zawsze. Czy ich otwarte umysły czy nasza rodzinne skłonności. Nie wiem. Może szalona tolerancja na inność, odmienność, na nowe, ciekawość świata. Nigdy nie było fanatycznych nawróceń, uwag, i zmartwień - co ludzie powiedzą. Zawsze duma. Dużo żartów, uśmiechu.
W Babci mądrość niezwykła. I pogodzenie. Szacunek do przemijania. Bez żalu.
Od miesiąca z każdym dniem On gasł. Niepogodzony. Nieświadomy. Ona, na każde skinienie. Nie pozwalając Mu martwić się o cokolwiek. Z największą na świecie wdzięcznością i wzruszeniem powoli odchodził ale wciąż z marzeniem o wiośnie, o ławce przed gankiem, Antce, co przyjedzie do Niego rowerkiem i o lasce, która pomoże Mu znowu chodzić. dziadzio Antoś, Pradziadek... dla Antki.
Kilka dni temu odszedł.... dla nas nagle i za szybko. Obiecane nam ciasto i martini w Dzień Dziadka wypiliśmy bez Niego, z Babcią. Wyciągając ze skórzanego kuferka zdjęcia wspominaliśmy.
Był najlepszym Dziadkiem na świecie. Takim co kształtuje postrzeganie. Takim, po którym daje się imię własnej córce. Dziś pewnie na jego drobnych kolanach siedzi Poleczka a On opowiada jak zjeżdżał z Busiówki na teczce...