Akty i sceny kukiełkowej rzeczywistości Antosi, czasem soczyście umajone didaskaliami, czasem z dramatu powstałe lub pełne komedii... A bohaterka Antosia każdego dnia gra siebie... Cudowne Dziecko. Bo Cuda się zdarzają...

30 grudnia 2012

Very merry nastrój

Mamy za sobą pierwsze, wspólne Święta Bożego Narodzenia. Jakoś zdecydowanie zbyt krótki to czas aby zrobić wszytko to, co nam się marzyło. Chwile przed świętami Kukiełeczka złapała zapalenie oskrzeli. Małe ciałko zaatakował wstrętny, już dość rozzłoszczony wirus. Wcześniej nie było przeziębienia tylko nagły kaszel...a rano ciężki oddech. Wrrrrr.... 
Pieczenie, gotowanie i porządki w powijakach... prezenty szczęśliwie dotarły. Moja wizja Świąt o dekorowaniu każdego kąta i nuceniu podczas pieczenia lekko została zweryfikowana. 
Dzień zaczynamy syropkami, zawiesinami, oklepywaniem, inhalacjami i robieniem wygłupów przed Antką aby oszukać jej wyczulony smak na medykamenty. I tak w kółko - 3 razy dziennie.
Nie raz porcja lepkiego syropu wylądowała na grzywce Taty, kapiąc na świeży obrus. Potem runda z Tosienią na rękach. Od kilku miesięcy uczymy Antkę przemieszczania się na podłodze - samodzielnie i dzielnie to znosi. Na czas choroby bardziej odpowiednia, wydawała mi się ulubiona pozycja Antki - rączkowa.
I ten stres,... to z kolei moje ulubione uczucie macierzyńskie... Lekarka nastraszyła mnie, że skoro tak nagle ją złapało to może wirus być oporny na leczenie. Pierwsza noc ciężka, ciężki oddech, ciężka Antosia. Do Świąt 2 dni. O dziwno moje wieszczenie marudzenia i przylepienia wyłącznie do rąk mamy nie sprawdziło się. Antka była w wymarzonym nastroju, dzielnie znosiła oklepywania i osłuchiwanie wujaszka Tomka - szczególnie gdy dał pogryźć stetoskop. 
Babcia okazała się nieoceniona podczas inhalacji. Bajka o kotku Mruczusiu sprawiła, że Antka pokrzykiwała do rurki, a lekarstwo trafiało wprost do gardełka:)

Święta z dzieckiem to wyzwanie, czas wymaga dzielenia i elastyczności aby i sernik zdążyć zamieszać i Dziecinę nakarmić, utulić. Jak się okazało i lista wypieków nie zmalała, porządki i dekoracje też wykonane a nade wszystko Antka w dobrym nastroju . Czasem ze mną w kuchni zaglądała z Tatą jak mikser kręci wierciołki, choinkę "pomagała" ubierać bo tym razem specjalnie dla niej jodła z miękkimi igłami. Wszytko jest możliwe. Dziwnie organizacja czasu pracy zyskuje w ekstremalnych sytuacjach. Nie jest banałem stwierdzenie, że Mamy właśnie są najlepszymi pracownikami.

W Święta Antosia zaskoczyła wszystkich. Piszczała, chichrała, podskakiwała w miejscu i była jak "kukiełka na sznurkach" - pełna energii i w najdoskonalszym nastroju. Uwielbiam ją taką. Jej pogodny charakter był mocno podkręcony. Czy to leki, czy raczej tłumy w koło sprawiły, że udzielił jej się very, merry nastrój. Nie miała czasu na fazę zmęczenia przed spaniem, z euforii przechodziła w usypianie w jednej chwili. 

Święta były piękniejsze niż marzyłam. Z niczego nie rezygnowaliśmy. Przeciwnie. Pobudki o 6.30 sprawiły, że nasz dzień zyskiwał kilka godzin. Dla mnie takie święta mogłyby być codziennością. 100% czasu dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół... potrzebny byłby jednak prawdziwy GWIAZDOR aby nas utrzymać. 

Dziś Antka kończy 9 miesięcy. 
Już o chorobie zapomniała. Polubiła smak syropu podawanego przez Tatę.
Dziś też nauczyła się machać główką, jakby pokazując nie, nie, nie.... i ma z tego wielką frajdę.





 
 
 
  
 

27 grudnia 2012

(Pra) Babcia Hania i (Pra) Dziadek Antoś




Lubię takie dni jak dziś. Lodówka pełna i porządek w domu. Znaczy to tyle, że moim obowiązkiem jest relaks. A przyjemnością Antosia i książka. 
Jest lekko leniwie i sennie. Nasze pierwsze Święta Bożego Narodzenia z Kukiełeczką, za nami. 
Nie było biało, nie było śnieżnie ale było pięknie. Było szumnie, gwarno, gościnnie, wesoło i tradycyjnie...
W naszej rodzinie tradycja rzecz święta;) Nie ginie, dzięki Dziadkom. To Oni swoim ciepłem i mądrością trzymają nas blisko. Od lat, dla nich i dzięki nim, robimy zjazdy rodzinne letnią porą, które gromadzą blisko 100 osób z całej Polski. Jest w tych spotkaniach coś niezwykłego - takie ogrodowe przyjęcie, czasem w kaloszach i deszczu ale zawsze na wesoło, hucznie, głośno, tanecznie i do rana. Integracja 4 pokoleń - piękna sprawa.

Już wiecie po kim Antosia ma imię i kolor oczu

Rodzice wychowali nas w duchu dużego szacunku ale i niezwykle bliskiej więzi do Dziadków. A może sami się tak wychowaliśmy, bo i Babcia i Dziadek to po prostu wspaniali ludzie. 
55 lat małżeństwa wciąż nastraja ich do drobnych czułości i łapania za ręce. Słynne są też ich kłótnie - a to, że Babcia za długo przez telefon rozmawia a  Dziadek za głośno ogląda telewizor. Jest w tym jednak tyle troski, że chce się na nich patrzeć.
fot. E. Pilch
Dziadek Antoś ma w sobie coś z aktora. Sypie zwrotkami wierszy, piosenek, rymowanek z dzieciństwa z niezwykłą dokładnością. Święta, to doskonała okazja aby kolejne i kolejne, i kolejne z nich opowiedzieć. 
Jako dzieci, graliśmy z moimi braćmi i kuzynami  jasełka wg scenariusza Dziadka właśnie. Z tekstami oryginalnie pisanymi i granymi jeszcze przed wojną w okolicach Przemyśla, Rzeszowa.  Piękne, dowcipne scenki grał też Dziadek w przed wojną ze swoimi kolegami. Mnie w tych Jasełkach przypadła rola Stacha;)....
.......
Stachu: Ludzie, ludzie - dziw na niebie, ni to niebo się kołyszę, ni to gwiazdy się kolebią
Jaśko: Tyś to Stachu, ciągle w strachu, pewnie Ci się przewidziało...
Stachu: Ale nuże, łypnij okiem, tam na niebie, na wysokiem,
 ........
Oczywiście najzabawniejszy był Żyd... i diabeł w roli mojego młodszego brata z czarną pończochą na głowie. 

Przez lata, w każdy, świąteczny wieczór, odwiedzaliśmy ludzi w naszej wsi i kolędowaliśmy. Zbieraliśmy wtedy zawrotne sumy, bo ludzie z przyjemnością słuchali pięknych pastorałek i mieli troszkę dość dziesiątego wykonania " Wśród nocnej ciszy"...
I teraz, Dziadek Antoś przychodząc do nas na wigilijną kolację, zaczyna od Winszowania... wzrusza mnie to zawsze. Robi to z pasją, perfekcyjnie przywołując kolejne wersy. I płynie w tym,  jakby znowu miał 9 lat...
Drżenie rąk nie pozwala spisać wszystkiego na papier a dyktowania Dziadek  nie lubi - umyka wtedy z pamięci, trochę się jakby przy tym krępuje.
Od kilku lat wigilijna kolacja odbywa się już tylko w domu moich Rodziców - jest dużo miejsca i cała rodzina przybywa do nas. Dziadkowie również. Od tej chwili trudniej już o śpiewanie pastorałek bo są też "nowi" w naszej familii (mężowie i żony) - którzy trochę gubią się w tym, nawet z kantyczką w ręku.

 Pamiętam, że jako mała dziewczynka słuchałam z przejęciem gdy Dziadek mówił, że w Wigilię nie można wypuścić raz wziętej łyżki z ręki i nawet rybę jadłam łyżką po barszczu. Zmiana sztućców miała przynosić nieszczęście. Po kolacji wychodziłam na dwór nasłuchując - skąd dobiega szczekanie psa - to z kolei wyznaczało kierunek z którego kawaler przyjdzie:) 
Wszystkie wnuki nabierały się na te historie i opowiastki Dziadka, do dziś wspominamy je z ogromnym sentymentem. Ma w sobie jakąś niebywałą zdolność zjednywania sobie dzieciaków.
 Gdy odwiedzam moich Dziadków - Antosia jest w doskonałym nastroju. Któż inny potrafi tak cmokać, gwizdać, naśladować głosy ptaków i żab? Pradziadek Antki podaje jej laską piłeczkę, która ucieka z małych rączek po podłodze, ja z Babcią mamy chwile na pogaduchy.


Moi Dziadkowie to kochani i mądrzy życiowo ludzie. Chciałabym mieć Babci dystans do siebie, świata i naszych zwariowanych żartów, gdy przekroczę 80tkę. Chciałabym ich pamięć i sprawność intelektualną. Chciałabym też być kiedyś prababcią jak Oni - gościć dzieci, wnuki, prawnuki. Aby przychodziły do mnie z niekłamana przyjemnością, piły ze mną herbatę i rozmawiały. Nie tylko w okolicy otrzymywania przeze mnie emerytury z nadzieją na "pięć dych" 
Chciałabym jednak trochę więcej zdrowia i mniej zmartwień, no i wyższą emeryturę.
Jak myślę o Świętach z przeszłości - widzę je właśnie u Dziadków, wesołe i śpiewne. Boję się jednak, że te nasze rodzinne tradycje kiedyś bez Dziadków - zbledną.
A co z nich zostanie? Z pewnością tworzymy też nowe zwyczaje. Czy tak samo piękne? Zobaczymy
A jakie Święta zapamięta Antosia? Mam nadzieje, że tak samo szczęśliwe jak moje.
Już my się o to postaramy:)

Miało być o świętach a wyszło o Dziadkach. Hmmm. I dobrze, bo bardzo się cieszę, że Ich mam. Mam nadzieję, że Antka ze swoimi Dziadkami będzie miała podobnie.  


25 grudnia 2012

Kolęda dla nieobecnych


Jestem szczęśliwa. Mamy piękne Święta. Jest tłoczno, gwarno, wesoło, rodzinnie. Jest tradycyjnie. Są pastorałki i prezentów moc. Życzliwość i zdecydowanie zbyt dużo jedzenia. 
Moje..., nasze święta z Antosią podobne do poprzednich, bo w domu rodzinnym. Inne bo właśnie z Nią. Czekałam na to całe życie. 
Na Obie czekałam całe życie. Od pierwszej chwili, gdy wiedziałam, że w moim brzuchu jest dwóch lokatorów/lokatorki - każdego dnia o tym mówiłam. 

Ale znowu to uczucie. Radość i jakiś parszywy ból, który ściska za gardło. 
Uśmiech i słone łzy, które płyną czarną stróżką, zdradzając mnie przed światem.
I taki stukot w głowie, że przecież Święta, nasze pierwsze razem z Antką, że nie czas na smutek. 
Czy to dzień Matki, czy Dziecka, czy Chrzciny, czy pierwszy ząb, w moim sercu radość z bólem wojują.   Nie tak, to miało być.... przecież "2+2. Zawsze razem" to, sobie i nam obiecywałam.

Prezenty wysypują się spod choinki. Oczywiście faworytką jest Antka.

Dla Antosi od Gwiazdora...
Dla Antosi od Gwiazdora...
Dla Antosi od Gwiazdora...
Dla Antosi od Gwiazdora...

Dla Poleczki od Mamy i Taty... amarantowy wianuszek z suszonych kwiatów i biały lampion i kolejna figurka aniołka i światełko. I modlitwa... i jakiś krzyk. Niemy. 

Przeglądamy się w lustrze z Tosią - widzę niemal 9 miesięcznego, radosnego szkraba.  Podskakuje ochoczo - robiąc "cacy" swojemu odbiciu. 

Czasem staję jakby obok tego, co się dzieje... widzę, jak Obie karmię piersią - jednocześnie, jak wspólnie gryzą rogi żyrafie, jak Jedna płacze - Druga w głos za nią. Widzę wyrywane sobie włosy i zabawki. Wspólne jedzenie. Słysze nawet radosne piski i widzę, jak bawią się w ogrodzie, jeżdżą  na rowerach, jak skaczą z trampoliny do rzeki, jak trzymają się za ręce, wspólnie uczą. Słyszę szepty, gdy mowa o pierwszych miłościach, tajemnicach. Widzę też, ich przyjaźń i miłość.  Jakąś tajemniczą więź...  bo podobno bliźnięta jednojajowe potrafią nawet czuć to samo, będąc zdała od siebie.
Widzę Polę każdego dnia, każdego wieczora. Czuję jej zapach, gdy tulę jej siostrę, Czuję jej obecność. Czuję i wiem, że jest dwa kroki przed Antką.  Wciąż jednak brakuje mi jej w codzienności.
I w Święta nie mniej mimo gwaru i radosnej atmosfery. 

W te Święta Poleczko - dla Ciebie " Kolęda dla nieobecnych"

22 grudnia 2012

Życzymy


Aby było ciepło
Aby nikt nie zgasił światła
Aby  słodycze nie szły w boczki
Aby wieczorem było z kim pogadać, szczerze, z miłością
Aby Cuda się zdarzały
Aby gonione marzenia złapać w dłoń
Aby czas leczył rany
Aby uśmiech gościł
Aby sił starczyło

Wam i Nam w te święta

P.S.  Aby po zapaleniu oskrzeli Antosi już jutro, nie było ani śladu...


Od lat podczas przygotowań Świątecznych w moim domu brzmi Zbigniew Praisner ... w te, nie jest inaczaj. I Antka też już go lubi...




19 grudnia 2012

A moja Córeczka...





Ja: Antosiu wołaj Tatusia....
Kukiełeczka: ejo
Ja: Wołaj głośno...T A T U S I U
Kukiełeczka: EJOO
Ja: Wołaj...
Kukiełeczka: EJO, EJO



Poszłyśmy dziś z Antosią do mnie do pracy. Antośka to małe cyganiątko. Wszystkie "ciocie" i "wujkowie" bez przeszkód mogli dźwigać ją do woli... ta zaś, mimo pory snu, była rozbawiona w najlepsze. Nie od dziś wiem, że gdy w kolo dużo się dzieje Antka jest w doskonałym nastroju. 
W moim dziale od kilku tygodni jest nowy pracownik.Czarnoskóry. Zupełnie czarnoskóry:) Poszłam się przywitać, a ten wyciągną ręce i ze szczerym uśmiechem pyta: Mogę? Jasne - mówię i przekazuję Antkę bez namysłu. A sekundę później wpada mi go głowy myśl - że się przestraszy, że będzie krzyk i niezręczna sytuacja. A mała Kukiełka wpada w totalną euforię i atakuje nos, robiąc "PIBIP" i wkłąda ręce do jego ust, próbując łapać śnieżnobiałe zęby. 







W końcu wieczór. Obejrzeliśmy rodzinnie Opowieść Wigilijną. Mój brat tradycję oglądania tego filmu próbuje wcielić w życie poraz drugi . W tym roku i ja zasiadam na kanapie. Antka błogo śpi. 
Po filmie pogaduchy. Dziwnie jakoś znowu mała Kukiełeczka jest tematem numer jeden. Hmmm  jak to się dzieje, że można zachwycać się tak dzieckiem? Rozkoszować na pozór zwykłym "EJO" czy waleniem na oślep w nos - które w dodatku czasami po prostu boli. Nawet obolała, bo pogryziona pierś podczas kamienia przypomina o czymś niezwykłym - mój Dziąślak - ma 2 zęby.
Myślę o niej w kategorii Cudu.
Wyjątkowa jest. I piękna taka. Ma takie śliczne oczka. A jaka silna. A mądra, ho ho - bardzo. Jak ruchliwa, i grzeczna przy tym.... można tak w nieskończoność. I szczerze.




W koło dzieci zrobiło się dużo. Po fazie imprez, faza wesel, potem starań, teraz dzieci. W różnym wieku. Bywa monotematycznie... 

A moja Antosia
A moja Hania
A mój Mikołaj
A mój Oluś

Nawet jakby uciekać od tematu dzieci - okazuje się to, nie możliwe. W końcu całe to nasze życie.
My MATKI jesteśmy stuknięte na punkcie swoich dzieci i dzieci w ogóle. Myślę jednak, że to wyjątkowa piękne i przyjemne szaleństwo. Z pewnością różne są tego fazy.

16 grudnia 2012

Pępowina

Tata Kukiełki. Kto zna, ten wie, jak opiekuńczym jest człowiekiem. Był przy mnie zawsze. 
Gdy były trudno zawodowo. 
Gdy do wieszaka nie sięgam. 
Gdy pająk wszedł przez okno
Gdy nie potrafię policzyć... ile to będzie...
Gdy trzeba przeczytać ulotkę leku na 5 stron.
Także wtedy, gdy trzeba umyć  uwiezioną w łóżku mnie.
Także wtedy, gdy z bezsilności mówiłam, że nie chce widzieć nikogo.
Także wtedy, gdy nie miałam świadomości, On czuwał przy moim łóżku.
Także w każdej najtrudniejszej chwili. W każdy dzień z wielu lat walki - był i jest.
Uwielbiam te jego duże dłonie, z których wspólnie z moimi budujemy "nasz świat"
Czy to działanie, czy decyzje, czy zabawa, czy wieczorne rysowanie po pleckach zawsze jest przy mnie, przy nas...

Coś jednak zmieniły Dziewczynki. Może Pola. Jej odejście, z którym nie sposób się pogodzić. 
Tata Kukiełki rozpływa się jakby. Przy tym jednak ma w sobie ogromną  siłę, twardy tyłek i  dużą odporność.
Gdy waga Antki pięknie zbliżała się do magicznej dwójki, pani doktor mówiła, że czeka na naszą gotowość i mówiła abym przekonała Tatę, że doskonale damy sobie radę.
Początek był trudny. Mnie ratowały hormony. Tata Kukiełki był blady z przerażenia, gdy Antosia ulewała, gdy kichnęła, gdy spała dłużej niż poprzednim razem.
Mimo pięknego lata słyszałam ciągle, że jest "niekomfortowo", że wieje, że słońce, że cień... że powinniśmy już wracać. A teraz kawałki marchewki w zupie wydają się zagrażające. Chrupki za twarde a podłoga...zbyt zimna.
Tutaj ja, okazałam się bardziej odporna.
Dziwne, to mnie przypadła rola trzymania Antki podczas badań okulistycznych mimo, że stół sięgał mi pod brodę. Nie wspomnę już nawet o rehabilitacji bo i dla mnie to trudny temat. Okazuje się jednak, że mimo mojej nadwrażliwości, kruchości jako RODZIC jestem silniejsza.

Ile trudu decyzyjnego kosztował nas pierwszy wyjazd. Jak na złość, w przeddzień Antosia miała podwyższoną temperaturę. Z wyjazdu nici. Ostatecznie wyszło na przekór nam. Po tygodniu odważyliśmy się jednak pojechać. Antka doskonale zniosła nowe miejsce, nowe łóżeczko i nowy smak mleka powodowany zmianą kuchni. Ranki spędzała w szale zabawy na macie a my...dosypialiśmy patrząc na nią jednym okiem.

A i zakupy czasem trzeba robić. I w galeriach handlowych niedzielę zaliczyć. Jak dziś.  Wyjazd skoro świt;) Aby uniknąć tłumów. Zaczynamy od kawy i deserku Tosi. A Ona? Ogląda migoczące światełka. Chichra się do gumowej żyrafki.
Tata Kukiełki z niecierpliwością zerka na zegarek i mówi. że  do 12.00 mieliśmy być w domu. Mieliśmy, ale nic nie kupiliśmy. Tata zestresowany, że bakterie, że hałas, że sami nie lubimy więc i ona nie lubi.. Antka na złość jednak gaworzy i cieszy buziaka gdy robię "kuku" z przymierzalni. Kochana... W końcu pora spania. W Wedlu będzie najspokojniej. Przy karmieniu śmieszy ją kokardka przy ramiączku stanika. Odkładam do wózka i czekam na krzyk. Zasnęła.

Najwyraźniej mamy kłopot z pępowiną. Pora ją poluźniać. Odpuścić.Przecież jest dobrze. Podobno rodzice dzieciaków przedwcześnie urodzonych długo nie potrafią. A my? Nam chyba doświadczenia nie pozwolą na to nigdy. Myślałam jednak, że to ja będę tą nadopiekuńczą, zmartwioną, bojącą. Tym czasem to Tata Antki mimo, że Facet - uległ jakiejś mutacji i nie chce poluźnić pępowiny. Czasem to męczące, ale lubię to w nim.Przy moim temperamencie czuje się po prostu bezpiecznie.



My. Nasz pierwszy wspólny wyjazd kilka miesięcy temu.



P.S. A w wyjazdach z domu najtrudniejsze jest pakowanie. Na kilka dni zapakowaliśmy samochód Combi po dach. Wszystko wydaje się potrzebne dziecku. Może ten nasz pierwszy raz był taki... Najważniejsze z dzieckiem aby zabrać niezbędne rzeczy i aby były pod ręką. Moja torebka zawsze pęka w szwach... ostatnio zrezygnowałam z zabierania swojej - i dorzucam się do Antośkowych rzeczy. Pani Pediatra wyciągając sobie książeczkę zdrowia z torby na wózku, wyrzuciła mój portfel (i słusznie) z groźna miną... te wszystkie bakterie tam Pani wpuszcza. Mimo, że każda rzecz pakowna osobno, w kieszonki, woreczki... Dziś znalazłam takie cudo do podręcznej torebki mamy.
Moi faworyci do kupienia Tu. Oprócz etui na pieluszki są też takie na smoczek, mokre chusteczki. W razie draki mogą tez służyć do zabawy dla Malucha. Dorzucę do listy prezentów:)












13 grudnia 2012

Nocne życie. Help


Jak przypomnieć 8 miesięcznej Potomce  o tym, że noc służy gównie do spania a nie do jedzenia???
Zakładam, że chodzi tu o coś innego niż głód...Skoro między 3 a 6 miesiącem potrafiła przesypiać nocki z jednym tylko karmieniem, mimo dużych skoków wzrostu. Tłumaczenie, że wcześniaki nadrabiają głównie nocą, nie do końca jest wyłączną przyczyną Antośkowych pobudek. 
Jest jak u Tracy Hogg. Regularnie. Ostatnio coraz częściej. No i jedynie Mama może dopomóc a właściwie tankowanie - CYCUŚ RULEZ:)
Tankowanie do pełna nie skutkuje. Tatusiowe ręce raczej powodują rozbudzenie i chęć zabawy.
Sprawdzone sposoby mile widziane... ale nie te drastyczne - ich nie lubimy.
Podpowiecie coś?


 


10 grudnia 2012

Traktat o... służbie w zdrowiu


Opieka medyczna w Polsce jaka jest, każdy wie. Wie, bo zna z autopsji. Wie, bo wie z telewizji. Wie, bo wiedzą inni. Przyjęcia od ręki, nowe gmachy szpitali, najlepsze sprzęty, wnikliwa diagnostyka i doskonali specjaliści... czasem to jeszcze marzenie. Czasem jednak jest tak, że  służba zdrowia zaskakuje pozytywnie. Szczególnie wtedy gdy traktowana jest jak służba. 

Spędziłam w szpitalu 7 miesięcy bez przerwy - nie licząc kilkugodzinnej przerwy na pogrzeb Poleczki. Nie wychodząc z oddziału przez pół roku stał się moim domem. Zżyłam się z jego rytmem, zapachem i dźwiękiem.
Moja zawziętość, upór i przeświadczenie, że urodzę zdrowe dzieci nie spotykały jednak kibica wśród lekarzy. Nieliczni trzymali za rękę i przynajmniej nie mówili, że popełniłam błąd zachodząc w ciąże. Wtedy czekałam aby dotrzeć do 25 tc i zmykać gdzieś w Polskę - wierzyłam, że gdzies tam znajdę lepszą opiekę...
Było inaczej - nie mogłam ruszyć nogą nie mówiąc już o przewiezieniu do innego "idealnego" w mojej głowie szpitala. Sytuacja była dramatyczna. 
Wtedy pojawiła się Jola. Cóż to za kobieta. Od 15 tygodnia towarzyszyła nam niemal codziennie. Tuliła, krzyczała abym się wzięła w garść i dopingowała jak Przyjaciółka. Dzięki Joli właśnie działy się dla nas różne, najlepsze rzeczy. Była też Bożenka - cudowne ręce do robienia zastrzyków, była Ania i Lila - jak Mama, była Beatka zawsze w pięknej biżuterii,  i Małgosia  - po prostu cudowny człowiek. Mam dla tych kobiet tak wiele wdzięczności za ich opiekę i ogromną empatię. 
Były rano, były w nocy. Czasem z pozoru szorstkie ale tylko z pozoru. Rzadko jednak doceniane, słabo opłacane w stosunku do lekarzy. Ale zawsze "do usług". Pamiętam Święta z nimi, było serdecznie, było swojsko i wzruszająco.
Były też kochane salowe...czekałam na nie każdego ranka. Bynajmniej nie z powodu szpitalnego jedzenia, którego po prostu nie jadłam.
Polubiłam ten oddział. Zaprzyjaźniłam się z personelem i do dziś pozostaje w ogromnym szacunku do ich pracy... wspominam z ogromną sympatią i nawet kawy chętnie bym się napiła:)
Z lekarzami jest inaczej. Im po prostu wszyscy dziękują. Choć ja zawdzięczam im wszytko - życie swoje, życie Antosi, chwile z Poleczką... to w codzienności Położne okazywały najwięcej ciepła. 

Trafiłam na Oiom. Nie miałam sił by otworzyć oczy, stąd nie wiem jak wygląda, ale wpadłam w cudowne ręce Mirki. Uczesała mnie w dwa dobierane warkocze abym nie leżała jak rozczochraniec:) Masowała i smarowała ciało balsamem. Poiła i trzymała za rękę z jakąś nienazwaną bliskością. Był też ratownik w dredach - bezimienny - pamiętam jak przez mgłę, że on przywrócił mi własny oddech. Dziękuje i im...

Były też "Ciocie" Kukiełek - pielęgniarki i położne na oddziale neonatologi. 

Kochana "ciocia" Dominika
Kluły te małe ciałka, odsysały, przebierały, układały do snu. Niektóre robiły to jednak tak, jakby były to ich dzieci. Wprawnie ale bez rutyny. Stanowczo ale delikatnie. Gdyby nie Ciocia Agnieszka nie odważyłabym się chyba próbować przystawiać do piersi 1500 gram mojego szczęścia. Była kochana Marysia. Była Dominika, która kupiła Antosi cudne malutkie bodziaki w prezencie na pożegnanie. I przegadała wiele nocy. Godziny siedzenia przy inkubatorze były też czasem spędzonym z nimi. To one wprowadziły nas w prawidłowe procesy pielęgnacji i opieki, pocieszały.

Były też położne mniej przyjemne, mniej pomocne, mniej ludzkie..ale jakoś mniej jej pamiętam. Może to kwestia mitologizującej siły mojej pamięci, a może fakt, że nie było ich wiele.
Obserwowałam też, te niechlubne przykłady opieki (o zgrozo!) O nich może innym razem?

Miałam ogromne szczęście spotkać, i zaprzyjaźnić się z wieloma wspaniałymi kobietami. Nie były tylko doskonałymi pracownikami służby zdrowia ale też LUDŹMI po prostu.


Dla Was dziś, grudniowa, 8 miesięczna Kukiełeczka :) 



Dziękujemy!




























07 grudnia 2012

Dzień, jak co tydzień

Ważne aby Kukiełeczka dziś nie robiła niespodzianek. Aby ranek zaczął się jak zawsze, chwile po siódmej. Do 9.00 zabawy piżamowe, szaleństwa w łóżku rodziców i ochocze pokrzykiwania w łóżeczku gdy mama ogarnia rzeczywistość w koło. 

Zdejmij piżamkę, plizzzzz

O, teraz jest super!
Jak mogłaś mnie znów ubrać?

Drzemka zaraz po tym, pozwala mi spakować Antkę na cały wyjazdowy dzień, wtargać wózek do auta i znaleźć chwile na ogromny kubek teiny. Bez herbaty ani rusz - taka rodzinna obsesja. 
Pobudka! Najczęściej zdecydowanie za szybko! Dziwne, że Antosia zazwyczaj gdy mogłaby dać mi więcej czasu jakoś dziwnie wybiera wersję - minimum snu. 

Dziś to już nie problem, ogarniam temat nawet z Cudem na rękach. Zabiera mi to w dodatku znacznie mniej czasu. 
Początki były dość stresujące... szczególnie gdy ściągałam jeszcze pokarm. Pamiętam taki poranek. Cyc pełny, aż kapie. Rehabilitacja we Wrocławiu - jakaś godzina drogi, obudziłyśmy się na styk. Składam laktator - szybko ściągamy pokarm, tankujemy buteleczki i w drogę.... Nic z tego, nie ma prądu. W całej okolicy nie ma prądu. Nie mam ręcznego laktatora. Na szczęście mam zapasy mrożonego mleka. Odpada ściąganie pokarmu w gabinecie rehabilitanta, to wielka dojarka - na dwie piersi! Uratowała nam życie kuzynka, w drodze powrotnej użyczyła nam gniazdka z prądem. Uffff jaka ulga. Myślałam wtedy, że pęknę. Byłam wściekła tego ranka jak osa.... Dziś się z tego śmieje.

Gotowe do drogi robimy sobie babski dzień w mieście. Pogoda cudna. Spacer po Rynku, kawa w słońcu i mały szoping. 



Na finał niestety, sedno tego dnia. Rehabilitacja. Nie jest przyjemnie, choć obie zaciskamy zęby i znosimy ćwiczenia w pozycji na boku. Antka płacze, ja razem z nią. Po ćwiczeniach Kukiełka zmyka oczka już w tracie ubierania - jest wykończona. Moja dzielna Wojowniczka. W aucie sen. Kojący relaks, często na rękach mamy gdy fotelik uwiera w pupcię;)

Po regeneracji jest jeszcze chwila na szaleństwa ... te uwielbiamy najbardziej
I tak w każdą środę od 6 miesięcy. Dla mnie to dzień, który smakuje inaczej więc LUBIĘ TO!

Zdjęcia jesienne... ale dzień był śliczny więc wybrałam je na przekór zimie :)